piątek, 31 października 2014

APS Głupi pies. Tam go nie ma.


Advanced Photo System

A tu jest!!! Nadejszła wiekopomna chwiła! Poświęciliśmy się. Żeby móc zakosztować filmu APS i napisać specjalnie dla Was artykuł na Fotodinozę musieliśmy (w pluralis majestatis):

a) zapisać się na Ebay'a, którego dotąd omijaliśmy wypracowanym łukiem

b) wpłacić kasę z karty nikomu nieznanej firmie, spod francuskiego krzaka, która nie potrafiła nawet napisać bez błędu adresu na paczce. Ale jakoś dotarło. Chwała ci poczto!

A co to jest APS- zobacz tu. W skrócie- to najnowszy, najnowsiusieńszy system filmów analogowych, stworzony wspólnie prze Kodaka, Fuji, Canona, Nikona, Minoltę i Pentaxa w 1996 roku, o którym wszyscy już zdążyli zapomnieć. Ale za to ciekawy. Dawał możliwość zapisania danych na kadrze filmu i wydrukowania ich na odbitce, oraz możliwość zmiany niedokończonej rolki filmu w trakcie robienia zdjęć, a potem dalszego wykorzystania używanej, która przewijała się do pierwszej wolnej klatki. I jeszcze wiele innych cudów mniemanych.

Co kupiliśmy?

Najtańsze co było. Pierwsze koty za płoty. Najtańszy, nie używany film APS Fuji Nexia z Ebay'a, data ważności: sierpień 2000. Hm. Trochę jakby dawno to było. Ale pocieszmy się, że tanio. Pieniądz rekompensuje czas. Czas to pieniądz, jednym słowem.
APS Fuji Nexia
Czułość filmu- zagadkowa. Wygląda na to że Fuji chciało zrobić rewolucję także w jednostkach czułości. Oznaczenie „F100, Fine grain” Czyżby miałby to być obiecywany w latach 90-tych superdrobnoziarnisty film, specjalnie opracowany do APS?

APS Fuji Nexia
Drżąca ręką otwieramy opakowania. O rany! Co za egzotyka! Co za jakiś osobny kosmos! Nic a nic nie jest to podobne do rolki fimu 35mm.

W środku pudełka- kartka, jak w aspirynie. Nawet kolory te same. Dla świętego spokoju zażywamy aspirynę, na wszelki wypadek i per analogiam.
Ulotka objaśnia tajemne znaki apaczów, jakie pokazują się na filmie APS:


Zapomnieli tylko w ulotce napisać o przeciwwskazaniach i skutkach ubocznych.

To ja napiszę:
Przeciwwskazania

Nadwrażliwość na starą i nikomu niepotrzebną elektronikę. Alergia na brak możliwości strzelania zdjęć bez ograniczeń i opamiętania. Uczulenie na małe klatki filmowe, takie malutkie i bezbronne.

Skutki uboczne:

Drżenie rąk, podnieta, ślinotok, mogące prowadzić do załamania nerwowego i nerwowego załamywania rąk, gdy przeterminowany film okaże się nieużywalny. Brak natchnienia spowodowany szokiem.

Przed użyciem nie zapomnij skonsultować się z farmaceutą lub lekarzem weterynarii.

Ministerstwo Zdrowia, albo Opieki Społecznej, wybór należy do Ciebie.
Jak widzicie- sporo ryzykujemy.

Obcując bezpośrednio z tym produktem, najnowszą technologiczną nowością filmową, nieprodukowaną od 2011 roku widać jak bardzo starano się usprawnić wszelkie aspekty związane z fotografią na nowych filmach. APS nie jest jakoś dramatycznie mniejszy od starego filmu 35mm, natomiast wyraźnie mniejsze są wszystkie opakowania- zarówno plastikowy owalny kubełek, w który film APS mieści się bardzo ciasno, jak i pudełko tekturowe, stanowiące 3/4 objętości dawnego kartonika.
Film 35mm vs APS
Cudowne ozdrowienie

Jak wiecie, w celach ściśle naukowych (doktorat czeka na napisanie!) zakupiliśmy niedziałającego Canona EOS IX- Perłę designu/ Zdechłego praszczura. To znaczy działającego, ale takiego troszeczkę kulejącego. Chodził na trzech łapach. Zawieszał się w trakcie robienia zdjęcia.

Przygotowałem już sobie torbę, żeby oddać IX'a do naprawy, gdy- wtem! Naprawił się sam.

Jakie to tajemne procesy zaszły w jego wnętrzu? Jakie to tajemne prądy krążyły wewnątrz stalowego korpusu, niczym w królu Murdasie, lub Elektrybałcie?
Niech ułoży wiersz o cyberotyce!- rzekł nagle, rozjaśniony.- Żeby tam było najwyżej sześć linijek, a w nich o miłosci i o zdradzie, o muzyce, o Murzynach, o wyższych sferach, o nieszczęściu, o kazirodztwie, do rymu i żeby wszystkie słowa były na literę C!!
-A całego wykładu ogólnej teorii nieskończonych automatów nie ma tam czasem być?- wrzasnął rozwścieczony do żywego Trurl.- Nie można stawiać tak kretyńskich warun... Ale nie dokończył, ponieważ słodki baryton, wypełniając całą halę odezwał się właśnie:

Cyprian cyberotoman, cynik, ceniąc czule

Czarnej córy cesarskiej cud ciemnego ciała,

Ciągle cytrą czarował. Czerwieniała cała,

Cicha, co dzień czekała, cierpiała, czuwała...

...Cyprian ciotkę całuje, cisnąwszy czarnulę!!”

Stanisław Lem

Cóż mogło być naszemu Canonowi IX? Moje spekulacje biegną w stronę hamulca lustra, który znajduje się w każdej lustrzance i jest ci to po prostu kawałek piankowej gumy, pełniący rolę odbojnika, o który trzepie lustro przy każdym zdjęciu. Może od nieużywania nieco się zwulkanizował i skleił? Nikto nezna. Nikto nic nevi.

Miło tak sobie bezproduktywnie pospekulować. Ale z Lemem w pamięci.

Ładuj! Cel! Pal!

Ładujemy naszą rolkę do malutkiej komory w aparacie, zupełnie inaczej niż robi się to w tradycyjnych analogach.
Po tym jak IX łyknął film, musiałem się najwyższą siłą woli powstrzymywać przed naciśnięciem spustu, żeby sprawdzić „czy to działa”. Mamy, Szanowni Państwo tylko 25 klatek i trzeba to rozsądnie wykorzystać! Mówimy- nie słabym zdjęciom! Mówimy- nie nieprzemyślanym zwolnieniom migawki!

Będzie to krótki film o miłości do APS.

To wszystko przez żądzę pieniądza wrednego Kodaka, który zarządził, że filmy APS będą nie tylko droższe, ale też i krótsze, niż te tradycyjne. Świetny interes. Kasa miała lecieć, ale hehe, źródełko wyschło, Kodaku.

Szerokości, podziękował, szerokości (cytat)

Jakie tu zdjęcia strzelić? Hm? Nie można strzelić zdjęć bez idei, dysponując jedynym, pierwszym w życiu i dość prawdopodobnie ostatnim filmem APS. Idea niezbędna.

No więc (nie zaczyna się zdania od „no więc”) idea będzie taka:

Zszyć stare z nowym.

Zrobić zdjęcia Canonem IX, ale takie, jakich nikt nie miał szansy zrobić w czasach jego produkcji. I być może do dziś nikt na to nie wpadł. A jakich nie miał szansy? Czego się nie dało?

Szerokokątnych. Superszerokokątnych. Się nie dało.

Rozmiar klatki APS, był mniejszy niż normalnego filmu 35mm, jak wiemy. Był taki, jakby okroić klatkę filmu z każdego brzegu, zatem każdy zwykły obiektyw dawał na nowych aparatach APS obraz „bardziej teleobiektywowy”- węższy kąt widzenia.

No i co on miał robić, ten świeży nabywca Canona EOS IX? Wszystkie obiektywy standardowe stawały mu się krótkimi teleobiektywami, a gdzie szerokie kąty? No, niestety w latach 90-tych było z tym cienko, a sytuacja powtórzyła się na początku lat 2000-ch, gdy zaczęto produkować cyfrowe lustrzanki z sensorem w formacie APS-C.

Do Canona EOS IX wypuszczono jedyny specjalistyczny obiektyw EF 22-55/4-5,6, który miał pełnić rolę standardu- odpowiadał ogniskowym 35-88mm na tradycyjnej klatce, był ci to więc raczej taki substandard, taki standard jak z lat 80-tych. O pomstę do nieba wołała jego jasność. A Bóg widział i nie grzmiał. Nie mścił.

Jak kto chciał szerzej, lub co gorsza jaśniej- mógł fundnąć sobie kosztowne szkło z półki półprofesjonalnej, lub profi. Mało to miało sensu dla amatora.

No, ale była nadzieja że nabierze sensu, gdy format filmu APS się rozpowszechni i producenci wypuszczą jakieś obiektywy pod małą klatkę. Historia jednak była złośliwa- wcześniej APS zdechł, a dwadzieścia lat później oczekiwane obiektywy rzeczywiście pojawiły się- tym razem przeznaczone dla cyfrówek, z matrycą o małym rozmiarze.

Idźmy więc na ekstremum- jak najszerzej, jak najszerzej! Na maksa!

Dopięliśmy swoje superszerokie kąty do IX'a. Ale było nam mało. Dzięki sile perswazji i urokowi osobistemu wydębiliśmy na trochę sprzęt od, naprawdę, świetnie zaopatrzonego sklepu www.sklepbeznazwy.com.pl na Narutowicza w Łodzi. O takie sprzęty:

Sigma 10-20/3,5 DC

Sigma 10/2,8 Fisheye DC

Sigma 10/2,8 DC Fisheye, Canon IX+ Tokina 11-16/2,8, Sigma 10-20/3,5 DC

O takie Polske walczyłem! Szeroki kąt dla każdego!

No, trzeba powiedzieć o pewnych bolączkach i niedociągnięciach aktualnego etapu. Trzeba szczerze powiedzieć kolektywowi, że te obiektywy, które według ich producentów miały być mniejsze i lżejsze, dzięki przeznaczeniu na małą klatkę APS-C, są takie, o ile mają być ciemne jak nieszczęście. Jeżeli mają być jasne, dorównując tym profesjonalnym na pełną klatkę, no to niestety rozmiarowo są zupełnie takie same jak pełnoklatkowe potwory.
Pełnoklatkowy potwór. Ale te na APS-C są takie same.
 Na nic nasz misterny plan, panie mecenasie. Na nic plan stworzenia małego i poręcznego sprzętu z malutkim obiektywem. Udało się to od biedy dopiero ostatnio, w bezlusterkowacach, a i też nie wiadomo.
 
Mniejsza o to.

Większa o to że superszerokokątne obiektywy z mocowaniem EOS/EF są bez wyjątku duże. A IX jest maleńki, gładkostalowy, z mikrouchwytem pod prawą rękę. Cały ten zestaw obiektywowo- aparatowy jest kuriozalnie niewyważony i mało poręczny, w porównaniu z klasyczną lustrzanką.

Trzepnęło się kilka zdjęć.

Aparat jest bardzo cichutki, przesuw filmu jest bardzo szybki, co zrozumiałe, zważywszy na rozmiar klatki (Nie rozmiar się liczy, ważne żeby był gruby i długi- cytat).

Nie liczy się rozmiar, ale już po pierwszym zrobionym realnym zdjęciu, widać że wizjer w IX-ie jest za mały. Otóż jest mniej więcej wielkości amatorskiego wizjera w przeciętnym Canonie. Niby ok., ale akurat w IX'ie, gdy chcemy zrobić zdjęcie panoramiczne, wizjer zostaje przycięty przez elektroniczną maskownicę. Wtedy znika około 30% wizjera, i celowanie odbywa się metodą „wytęż wzrok i znajdź prawdziwe granice kadru”.

Elektroniczne maskownice są jednak takie sobie, bo ukośnie paskowane, zamiast wyświetlane jako proste linie ograniczające kadr. Trzeba trzy razy upewniać się czy motyw zmieści się w granicach naszej panoramy. Minus, drogi Canonie! Krecha!

A pod krechą robiliśmy dalej zdjęcia.

Midrollenie

Kilka dni zajęło kolekcjonowanie kadrów i nadeszło wreszcie zdjęcie nr 23. Wtedy postanowiłem zaryzykować i spróbować największego cymesu, jaki oferował system APS, zwanego z angielska „Midroll change”. Pozwalał on zamienić rolkę nieskończonego filmu na inną rolkę, a potem reversum, z powrotem, przy czym aparat przewijał używany film do pierwszej wolnej klatki. No ciekawe jak to zadziała? I czy zadziała? Naciskamy guziczek.

Git! Działa!!! Film daje się wyjąć. Zmienił znacznik na „2- częściowo naświetlony”. 
Przewijanie 25 klatkowego filmu jest bardzo szybkie, zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Gdybyż jeszcze dziś produkowano filmy APS o czułości 800 i 1600 ISO! Gdybyż produkowano filmy czarno- białe! Gdybyż system APS wymyślono o trzy lata wcześniej! Gdybyż za chwilę nie weszły na rynek cyfrowe aparaty! Gdybyż bym był młodszy, chudszy i bardziej kudłaty!

Wszystko wyglądałoby inaczej.
Ale wygląda tak jak wygląda.

Ponieważ idea była szerokokątna- wszystkie zdjęcia, jakoś tak same wychodziły nam w formatach „P” Panoramic (1:3) i „H” HDTV (9:16) . Do 23-go zdjęcia ani razu nie skorzystało się z formatu C Classic (2:3). 
 
Przedostatnie dwa zdjęcia postanowiłem strzelić jednak w proporcjach bardziej kwadratowych, a zatem przeznaczyć je na portrety. Tutaj też spróbujemy zadziałać niekonwencjonalnie i nie przerywać zszywania przeszłości z teraźniejszością. Same nówki w połączeniu ze starówką.

Mianowicie podłączyliśmy oto Sigmę 30/1,4 DC HSM, w miarę nowy i bardzo jasny obiektyw, przeznaczony na małą klatkę cyfrową. Jego twórcy zapewne nie pamiętali, że w ogóle istniała mała klatka analogowa. A Fotodinoza pamiętała. Słonie mają dobrą pamięć (cytat).

Na sam koniec, klatkę numer 25 (i ani jednej więcej) strzeliliśmy wiekową Sigmą AF 24/2,8 Macro (test Fotodinozy tutaj). Byłby to obiektyw idealny do tego aparatu. Malutki, poręczny i wszechstronny. Ale nie. Ze starymi Sigmami Canon IX nie będzie robił. Odmawia chłopak tej współpracy. Zawiesza się, gdy tylko przesłona jest inna niż maksymalnie otwarta (f/2,8).

Niniejszym ogłaszam odkrycie, że IX jest pierwszym w historii modelem Canona (1996), który nie współpracuje, szczerząc kły, ze starszymi Sigmami. To odkryłem ja, Jarząbek, trener pierwszej klasy (cytat).

Dość dziwne jest to, że później produkowane tradycyjne modele analogowe hulały ze starymi Sigmami aż miło, do roku mniej więcej 2001.

No i nadeszła wreszcie chwila rozstania. Wyjmujemy naświetlony film, ze znacznikiem ustawionym automatycznie na „3- naświetlony, niewywołany”.
No i co teraz, ósma klaso? Chciałbym, jako lokalny patriota oddać film do wywołania i odbitek w jakimś lokalnym fotolabie. Ale niente, amore, takiego lokalnego fotolabu. Mógłbym oddać film do Fotojokera w najbliższym Tesco. Już prawie oddałem. Ale, czujnośc przede wszystkim! W Fotojokerze format P (Panoramic) ma rozmiar odbitki 10x24cm. Hm. Jakoś nie bardzo wychodzą im proporcje 1:3. Obrzynają panoramy z każdej strony tępym nożem! Nigdy!

Muszę wysłać go w kopercie, zdając się na pocztę, do odległego miasta Tychy o tutaj: Fotonet Tychy . Nie dość że odbitka panoramiczna ma przepisowe 10x30cm, to jeszcze mogą zeskanować film APS. Czyli zrobić to, co wg założeń systemu APS nie jest możliwe.

APS- ostatnie pożegnanie z opakowaniem

A czy coś z tego będzie?
A nie wiem. I Wy też nie wiecie.

Zostańcie nastrojeni. Ciąg dalszy nastąpi. Nawet jak nic nie wyjdzie.

Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty


Źródła:

Instrukcja manualna do Canona IX7

Obiektywy dzięki uprzejmości www.sklepbeznazwy.com.pl. Dziękuję i polecam.


sobota, 25 października 2014

Tylko dla orłów finansjery (wpis ponadplanowy)


Wpis będzie krótki, jak picie wódki. Trollerski.

Jak Szanowni Czytelnicy wiedzą, jestem posiadaczem Perły designu/ Zdechłego praszczura- Canona EOS IX. Jest to reprezentant uschniętej gałęzi fotografii, podciętej przez Kodaka, na której to gałęzi sam siedział- filmów i aparatów systemu APS.

(Krótką historę APS na Fotodinozie znajdziecie tutaj)

Ja patrzę na niego jak na niepotrzebny nikomu relikt przeszłości, ale niektórzy mają inne zdanie.

Ci niektórzy właśnie sprzedają na Allegro o tu:



Już za jedyne 139 złotych możemy kupić co następuje (cytat z opisu aukcji, pisownia w oryginale, wytłuszczenia moje):



Przedmiotem aukcji jest
Lustrzanka Canon EOS IX7
Model Zaawansowanego Systemu Fotograficznego Advanced Photo System(APS).Wprowadzono w nim nowe
fukcje APS - na przodzie lub odwrocie odbitki możemy zapisać jedno ze 100 haseł, w 12 językach, a podczas wykonywania zdjęć możemy zaznaczyć liczbę odbitek, jaką chcemy otrzymać z każdej klatki zdjęciowej. System APS jest jednym z najważniejszych osiągnięć analogowej techniki fotograficznej.
Dzięki zastosowaniu filmów APS, aparat zyskał mniejsze rozmiary i dużo ciekawszy
desing, bardzo wyróżniający go wśród innych aparatów.
Aparat nie na standardowy film, a na film APS.
(...)
Wiecej na temat modelu IX7 mozna poczytac w zasobach internetu.
Bardzo ciekawy model.

(…)

Stan aparatu doskonały zarówno technicznie jak i wizualnie,zapewne dlatego ze po zakupie zostal zapomniany i odpoczywal.



Ogólnie- zgadzam się w pełni- bardzo ciekawy model. Przyszłościowy. Produkcję filmów do niego zakończono definitywnie w 2011 roku. Mogę nawet podać link do oferty filmów APS na Ebayu, wszystkie o 5- 10 lat przeterminowane (Pięćdziesiąt lat?!! Nie szefie- pięć, góra dziesięć (cytat)) i, jeśli liczyć z dostawą nie tańsze niż 45 złotych za sztukę.



To nie są tanie rzeczy, kochani. To przecież jedno z najważniejszych osiągnięć analogowej techniki fotograficznej. Dlatego aparat nie może być tani, sami rozumiecie.



Trzeba się spieszyć z zakupem, bo APS rośnie w cenie jak, nie przymierzając- obrazy Kossaka.



Dlatego zastanówcie się- czy lepiej wydać 80 złotych na analogowy korpus z obiektywem, do którego filmy leżą po dychu w każdym Rossmannie i które wywołuje każdy fotolab, czy też za 139 złotych, bez obiektywu, unikalny, jedyny i hipsterski aparat systemu APS. To przecież jedno z najważniejszych osiągnięć analogowej techniki fotograficznej, z niewiadomych zupełnie przyczyn zapomniane, na tyle że odpoczywało w szafie.



Jak widać- Fotodinoza jest na czasie- nie sami serfujemy na błękitnych falach nostalgii.

Dlatego już niedługo- pełny test z użytkowania APS, radości, kłopotów i cytatów, jakie się z tym wiążą. To przecież jedno z najważniejszych osiągnięć i.t.d.

Zostańcie nastrojeni na nasze fale.



Fabrykant
dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty


wtorek, 21 października 2014

Głos Wybrzeża. Wybrzeża Amalfi.



Wróciło się właśnie z urlopu, gdzie w słońcu Kampanii dojrzewał ów syntetyczny wpis, który czytacie. Niestety o fotografii nie będzie tu nic, ale za to o kulturze, naturze i motoryzacji- sporo. Będzie dużo porównań.



Najpierw o naturze- lądowało się w Neapolu:



Pozdrowienia z Neapolu

Ślady po Wincentym Polu

Zasypuje popiół z Wezu

wiusza, wiatr, historia, jezu...



St. Barańczak



Neapol, to jest taka powiększona Warszawa (2,2 mln mieszkańców, a jeśli liczyć suburbia, które nijak się od Neapolu nie rozgraniczają- 5 mln), z górą typu Śnieżka w samym centrum, które miasto otacza ze wszystkich stron. Nic przyjemnego.

Dlatego Neapolu nie zwiedzaliśmy, za wyjątkiem autostrad A55 i A3, które przelatują przez sam środek i są jakby łódzką Aleją Włókniarzy, z bramkami opłat. Żeby przejechać z Bałut na Chojny- 2 eurasy.
Tuż za miastem zaczynają się takie, mniej więcej, łódzkie Łagiewniki (dla Warszawiaków- Las Kabacki), tylko że większe, i tylko że tam góry stoją.

To Półwysep Sorento wcina się w morze, rozdzielając Zatokę Neapolitańską, od Zatoki Salerno. Od strony miasta Neapol półwysep jest stosunkowo płaski i mocno zurbanizowany, natomiast od południowej- wręcz przeciwnie.

Od południowej strony do morza spadają prawdziwe góry, i nie są to Bieszczady, a raczej Alpy, niezbyt wysokie (1200 m.n.p.pobliskiego m.), wierzchem skaliste i zębate. Malownicze to- na zabój.




Cudnie.

Dróg tam niewiele- ściślej- jedna.

Nadmorska szosa na przestrzeni 40 kilometrów ma może ze cztery proste dłuższe niż 400 metrów. Reszta to ciasne zakręty przyklejone do skalistej ściany, sto metrów niżej- morze. Na mniej więcej połowie z tych zakrętów są w stanie minąć się dwa autobusy. Na połowie- niestety nie.

W większości krajów oznaczałoby to nieustanne korki, stojące godzinami wzdłuż serpentyn (co wpłynęło by dodatnio na możliwość podziwiania krajobrazu), bo to trasa oblegana turystycznie i autobusów dużo. Ale nie we Włoszech. Tutaj priorytetem jest płynność ruchu. To jest priorytet ponad wszystko- ponad emocje i ambicje kierowców i ponad przepisy drogowe. Poza tym wypracowano odpowiednie procedury. Autobus, który jechał pod górę i teraz na zakręcie styka się narożnikiem z drugim, jadącym z góry, wrzuca wsteczny, co zmusza stojące za nim auta do lekkiego odsunięcia się. Potem uczynia ten autobus dwuipółmetrową szczelinę pomiędzy sobą a autobusem górnym. Potem samochody stojące za nim prześlizgują się błyskawicznie przez tą szczelinę pozostawiając miejsce na dalsze cofanie się (korek się niniejszym zmniejsza) i po chwili jest miejsce na minięcie się.

Skutery, motocykle i rowerzyści, ubrani jak na Giro'd Italia wpisują się idealnie w priorytet płynności ruchu- ich korki, przestoje, linie ciągłe i ostrożność przy braku widoczności nie obowiązują.

Szczerze mówiąc- mi się dobrze jeździ po włoskich drogach. Panuje tu znacznie większe niż w Europie Wschodniej zaufanie do innych uczestników ruchu, które to zaufanie nie jest nadużywane. No chyba, że ktoś nadużyje, co czasem widać na karoseriach samochodów.

Na przykład: morze po lewej, autobus przed tobą postanawia zjechać z głównej drogi, na podjazd pnący się zboczem po prawej stronie. Niestety napotyka tam np. rozładowywanie melonów z trzykołowego Piaggio, więc w oczekiwaniu na rozładowanie zastyga na stromiźnie, wystając swoim długim zadem na szosę główną i zostawiając dwumetrową lukę pomiędzy sobą a murkiem nad przepaścią.

Tryb postępowania w Europie Wschodniej: wszyscy czekają w korku, aż Piaggio rozładuje melony.

Tryb postępowania we Włoszech: klakson, zerknięcie czy nic nie jedzie z naprzeciwka i w palnik. (Ufamy że autobus nie spuści nogi z hamulca i nie strąci nas do przepaści gdy będziemy się za nim prześlizgiwać).



Jeżdżenie po wybrzeżu amalfiańskim polega na BEZUSTANNYM ocenianiu czy auto zmieści się pomiędzy nadjeżdżającym z przeciwka, a kamiennym murkiem nad przepaścią. Powtórzę, bo wersaliki to za mało: BEZUSTANNYM.



Kierowca bombowca ma zatem mało pożytku z pejzaży.



Co trzy kilometry na amalfiańskiej szosie pojawia się przyklejone do zboczy miasteczko, wiszące niczym bluszcz na stokach jakiejś dolinki. A gdy dolinka jest odpowiednio szeroka- plaże w skalistych zatokach.





Drogowskazy we Włoszech ustalał ktoś zupełnie inny niż w Polsce. To widać.

U nas ewidentnie był to urzędnik z Warszawy, siedzący przed mapą i zaznaczający co gdzie postawić. Jeszcze niedawno skutkowało to tym, że na otwartych a nieukończonych jeszcze autostradach stały wielkie tablice pokazujące odległości do Strykowa (było to chwilowe miejsce zakończenia autostrady), albo Nowego Tomyśla (jw.) zamiast do Łodzi czy Berlina.

We Włoszech drogowskazy ustanawiali lokalsi, sugerując się wcześniejszymi drogowskazami, które postawili ich dziadowie. Skutek jest taki, że musisz orientować się w nazwach dolin, pasm górskich i okolic. Nazwy miejscowości nie wystarczą. Na przykład skręt z wybrzeża amalfiańskiego do położonych wyżej wsi Polvica, Pietre i Campinola jest oznaczony „Valico Di Chiunzi”. Co to jest do cholery Valico di Chiunzi??? Nie ma takiej miejscowości!

To nazwa przełęczy.



Czym się tam jeździ?

To czego jest dużo, ku uciesze czytelników www.zlomnik.pl to:

Stare Fiaty 500 w ciągu siedmu dni- ok. 60 sztuk (z czego z 15 z pierwszym właścicielem na pokładzie)

Stare Fiaty Panda- kilkaset. To najpopularniejszy samochód w górskich wsiach nad wybrzeżem, mniej więcej stanowiący 1/4 wszystkich aut tamże.

Jeszcze Włochy nie zginęły póki Piaggio żyje!


Co jest najpopularniejsze? Samochody segmentu A i B, w większości włoskie. Szczerze mówiąc nawet Smart wydaje się tam sensownym autem.



Wtem!


Lambo Diablo, lekko rozgracone, śmierdzące spalinami, ewidentnie bez katalizatorów.

Serdecznie gratuluję właścicielowi tego dwumetrowej szerokości auta dojechania tutaj bez zarysowań.



Na wybrzeżu trafiają się prawdziwe perły motoryzacyjne, prawdziwe białe kruki i wrony. Są tak białe,że już nikt nie pamięta, że istniały. O proszę bardzo:

Inocenti Mini.


Citroen LN- te to wymarły nawet we Francji i to z 20 lat temu. Moryc, ty nie wierz w to co widzisz- to nie może być!



Najciekawszym spotkaniem z włoską motoryzacją antyczną było to: Jedziemy sobie z zamku znad Maiori, a tu takie widoki:


Okazuje się że trafiamy do Carozzerii (nadwoziowni) w starym stylu, gdzie przerabia się Fiaty 500, 600 i Multipla na kabriolety w wersji Ghia Jolly; mają wiklinowe siedzenia i daszki z falbankami lub frędzelkami. Panowie mechanicy chętnie pokazali nam swój warsztat. Przeróbka auta zajmuje około miesiąca.


Niestety, to co panuje na wybrzeżu Amalfi to naciągactwo. Turystę należy najpierw naciągnąć, a dopiero potem gwałtownie puścić. Tutaj jest to widoczne bardziej, niż na włoskich wyspach, na których bywaliśmy. Ale też owiec do strzyżenia tutaj więcej.



Po pierwsze: w rachunkach z kas fiskalnych w każdym włoskim barze nie uświadczysz takich pozycji jak espresso, cola, birra czy pizza. Jest za to „Reparto”. Zamawiając dwie kawy i piwo otrzymujesz rachunek opiewający na trzy reparto.

Co to w ogóle jest???

Nie znam włoskiego, za wyjątkiem słów uznanych powszechnie za popularne. Wpisuję „reparto” do internetowych słowników. Oznacza to: „dział”, „w departamencie”, „wydział”, „oddział”, „podział ziemi”. Zaopatrzeni w barze w trzy podziały ziemi siadamy co popołudnie kontemplować zatokę Minori.

Co popołudnie podział ziemi kosztuje inaczej.

Ceny (w tym samym barze, dodajmy) wahają się między 3,90 a 4,70 euro.

No już trudno.

Niech im podział ziemi lekkim będzie.



Możesz zamawiać ile chcesz MAŁY (piccolo, small one, petit, na migi) sok cytrynowy. Zawsze dostaniesz duży. Nigdy nie rozumieją, a ty już trzymasz go w ręku. I co nam pan zrobi? Każe wsadzić z powrotem do wyciśniętej cytryny?

Pan nie każe. Pan płaci.



Z lodami to samo. Nie rozumieją żadnego języka, nawet po włosku.



Przy wyjeździe tankujemy auto na stacji. Młody szczyl lat 17 obsługuje dystrybutor, uśmiecha się i klepie mnie poufale po ramieniu (u mnie, wschodniego europejczyka wzbudza to lekkie zastanowienie). Dystrybutor pokazuje 39 euro. Idziemy płacić kartą. „THOURTY nine, yes?”- pyta i wstukuje na terminal 49,-!

Nie, kurde. Sorry Winetou! Ich bin ein Berliner, tfu, Ich bin ein Eastereuropeaner, zaznałem komunizmu, wybili panie, za wolność wybili i teraz nie dam się zrobić w Turka (jak w poprzednim wpisie). Trenuj sobie koleś na jakichś wiekowych Amerykanach, których tu wszędzie pełno. Co za bezczel!

Zwracam mu uwagę, on wielce przeprasza i w końcu jest z powrotem 39,-.

Strzeż się turysto amalfiański!



Strzeż się miejsc parkingowych przy promenadzie po 3 eurasy za godzinę, strzeż się pamiątek w centrach (wszystkie „made in china”, ile się ci Chińczycy naoglądają widoczków ze świata!), upewniaj się co zamawiasz w restauracji.

Czujnym trzeba być.





Ale z drugiej strony spotyka się też bardzo dużo włoskiej gościnności i natyka na dobre uczynki tubylców. Zaparkowaliśmy daleko od plaży, parkomat przyjmował tylko monety, których nie mieliśmy, była akurat sobota, okolice siesty i okolice mało ludne. Trzeba rozmienić. Zapytałem pana emeryta na ławeczce pod kościołem- nie miał. Zapytałem kilka innych osób- nie miały. Poszukałem, wracam bez sukcesu obok pana emeryta. „Cambiato? (Rozmieniłeś)”- pyta. „No? Aspetti cinque minuti (poczekaj 5 minut)”- i sprężystym krokiem leci stromą uliczką. Rzeczywiście- jest po pięciu minutach- przyniósł drobne z domu. „Controllare, controllare (sprawdź)”- mówi sypiąc monety. Grazie mille!



No i mamy też wytłumaczenie pewnych faktów z dziedziny sportu- daczegoż to otóż owi południowcy z Włoch mają w pierwszej setce tenisowych rankingów świata aż 10-ciu zawodników (większość- kobiety), podczas gdy my tylko Isię Radwańską i Janowicza z Szopy? Otóż dlategóż, że kort tenisowy jest w każdej wsi, w każdym przysiółku, pod co drugim kościółkiem w górach, ze sztuczną nawierzchnią i oświetlony. Ponieważ mieliśmy okazję skorzystać z tego dobrodziejstwa to mogliśmy przez chwilę zajrzeć do „książki zapisów” na kort w zabitej dechami wiosce- wszystkie popołudniowe godziny zajęte do 24.00!



Podczas naszego pobytu, w parlamencie włoskim prawie że nie pobili się o legalizację małżeństw homoseksualnych, a dzieci i rodzice masowo protestowali przeciwko reformie szkoły. Wiem to z telewizji, bo oczywiście na amalfiańskim wybrzeżu nikt się nie bił, nikt nie protestował, a nawet wręcz przeciwnie. To wszystko sprawia, że dochodzę do wniosku, że jednak wszechświat włoski jest dość podobny do naszego, pomimo różnic w drogowskazach, samochodach i napiwkach. Warto, z resztą sprawdzić samemu.



Tutaj nastąpi przejaw nepotyzmu i zaprezentuję twórczość szanownej Fabrykantki Anny:



Pewien dżiadżio z kraju Włochy

Z żoną, co robiła fochy

chciał pojechać w zimne kraje

Tam gdzie śnieg nigdy nie taje.



-Mamma mia, zgłupiał stary!

Załóż lepiej okulary

Tu jest pięknie, lazur wody

liść palmowy dla ochłody...

Po co pchać się w mroźne kraje?”

-rzekła żona- „Ja zostaję”

Więc chciał, nie chciał, biedny dżiadżio

sam wyruszył swoim Piaggio.



Jedzie, jedzie, coraz chłodniej

w Piaggio bardzo mu wygodnie,

w duszy całkiem mu różowo

lecz zrobiło się deszczowo.



Mija pola, góry, lasy;

trochę kończą się zapasy.

Deszcze leją, wicher huczy,

ale silnik ciągle mruczy.



Coraz zimniej, mroźno, nudno

Śnieg zawiewa, jechać trudno.

Silnik mu już ledwo dyszy,

w skraj Finlandii wjechał w ciszy.



Zaparkował swoim Piaggio.

-”Biało dość...” powiedział dżiadżio.

I zawrócił wnet do żony

w swoje piękne, ciepłe strony.





Fabrykant

dyrektor kreatywny walnięty o sprzęty

w podróży

P.S. Kto ma ochotę na więcej zdjęć- zapraszamy na Facebooka Fabryki Ślubów- Facebook- Wulkanizacja Wybrzeża

P.S.II: Piaggio- to to, co jedzie na tylnym planie tego zdjęcia: