piątek, 14 lutego 2020

W królestwie Rdzy i Czerni. Śląsk 2020 - vol.1



No, nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie mi zbudują A1. No i nie doczekałem się. 
Śląsk ciągnie jak magnes, wsysa jak czarna dziura. Niebaczni na ciągłe roboty drogowe na trasie Łódź - Częstochowa (odradzam) ruszyliśmy na południe, jak bohaterowie powieści Mrożka "Na południe". Żeby spotkać Śląsk w kilku postaciach (zalecam).
Śląsk, jak wiadomo, ma wszystkie postaci. Mając do dyspozycji dwa dni weekendu, trzeba było jakieś z tych postaci wybrać. 
Wybraliśmy górnictwo i hutnictwo. A, i konsumpcję spożywczą.
I od obwodnicy Częstochowy - siup, najlepszą autostradą w Polsce - do Ostrawy!
Co? Że to nie Śląsk, tylko Czechy?
Jak to nie Śląsk! Czeski Śląsk! A że z przymiotnikiem - na to już nie poradzisz. Śląsk jest jeden, tylko właścicieli było zawsze wielu.

Potraktowaliśmy Śląsk holistycznie, bez zważania na granice państwowe. Polski Śląsk też będzie. Trzeba było coś wybrać - wybraliśmy zatem najlepsze rodzynki.
Zahaczyliśmy też o Morawy. Bo blisko było. Właściwie w tym samym miejscu - środkiem miasta płynąca rzeka Ostavica oddziela Śląsk od Moraw. No to czemu i Moraw nie spróbować.
Zwłaszcza, że tam samochody produkowali, zaczynając od czasów Franza Josefa.
Ale rozdrabniam się, a tu weekend krótki, trzeba się skupić.



Hutnictwo!
No dobra, czytało się coś tam wcześniej w internecie, oglądało przewodniki i tak dalej i tym podobne. Nawet jakieś fabryki się widziało, bo przecież mieszka się w mieście fabrycznym. Ale powiem wam, że huta Dolni Vitkovice w Ostrawie spowodowała u mnie powalenie. Plackiem padłem prawie, jak tam zajechałem. Bo to jest tak - najpierw miasto Ostrava, dwupasmowe ulice kamienice, dworzec kolejowy, potem coś tam czarnego sterczy na horyzoncie, sterczy i narasta. Potem jesteś już całkiem blisko - zardzewiałe żelastwo, mijamy rządek potężnych cylindrów i wielką krzaczastą konstrukcję, potem trzeba się skupić na zjechaniu z dwupasmówki, ślimakiem podjeżdżamy w górę, a potem ulicą pomiędzy kamienicami, a potem fabrycznymi halami, w dół. I nagle otwiera się widok jesteś w pejzażu księżycowym, wpadasz do brzucha gigantycznego lewiatana. Jesteś mróweczką w morzu rdzy, rurociągów o przekroju jakby słonie nimi prowadzano, plątaniny rur, elementów wielkości bloku mieszkalnego, ale postawionego w pionie. Widziało się fabryki, ale nigdy TAKIEJ.



Pod taśmociągiem - komory do koksowania węgla.


Zbiornik gazu, prawdopodobnie największy, jaki widzieliśmy w życiu.


Wagony do transportu surówki z pieca. Z tyłu wielki piec z dobudowaną wieżą widokową.


Wszystko to można zwiedzać, obejrzeć, wleźć pod, nad i do. Rzecz jest po prostu wspaniała. Zardzewiałe, przegigantyczne monstrum, które zezwala mróweczkom spacerować po swych wężowych splotach. Do tego wszystkiego - spójne. Piękne, pomimo surowości. Jest spójne i piękne, ponieważ architekt przebudowy, Jan Pleskota (chwała mu na wieki!) zdecydował się wyburzyć wszystkie obiekty powstałe po 1945 roku, zostawiając tylko to co pierwotne i stare. Adaptacja zardzewiałego trupa na paneuropejską atrakcję turystyczną jest doprawdy imponująca.
A wiecie jak długo działała Huta Vitkovice? 170 lat. 
Skończyła w 1988 roku. Potem stała zdechła przez kilkanaście lat, aż znaleziono jej nową funkcję.
A wiecie do kogo należała? Do Salomona Rothschilda. To znaczy nie, przepraszam, najpierw należała do arcybiskupstwa morawskiego, a konkretnie do arcybiskupa księcia Rudolfa. Po odkryciu w tym miejscu pokładów węgla, a w pobliskich Beskidach rudy żelaza zdecydował on


o postawieniu huty, nazwanej pierwotnie jego imieniem.
Ostrawa była wówczas marną wsią na granicy Śląska i Moraw. Wraz z budową kompleksu zmieniła się w miasto.


Te bombički po lewej to podgrzewacze powietrza do pieca. W środku było 1400 stopni.









Na początku XIX wieku stali potrzebowano coraz więcej. Niesłychaną karierę robił na przykład wynalazek pana Stephensona - koleje parowe. Wszyscy, a zwłaszcza ówczesne rządy i kręgi finansowe, zorientowali się, że wynalazek ten zrewolucjonizuje świat. Tak się stało. Ale wiemy wszyscy z czego są zbudowane lokomotywy, wagony i tory, już nie mówiąc o mostach. Koleje dały boost dla przemysłu. Można było całkiem łatwo produkować coś w Wiedniu i sprzedawać w Turcji, albo produkować coś w Łodzi, a sprzedawać w Petersburgu. Koleje zawiozły to wszystko, za ułamek ceny transportu konnego, a przy okazji masowo. No to fabryki zaczęły powstawać na potęgę. A do ich budowy, oprócz cegieł i drewna, potrzebna była stal. Nie wspominając o maszynach parowych i urządzeniach.
Do produkcji stali potrzebne są następujące rzeczy: ruda żelaza, kamień wapienny i koks z węgla kamiennego. Do tego sporo powietrza i wody. Co wyjątkowe w skali europejskiej - wszystko to było w Ostrawie na miejscu. Była to bodaj jedyna huta połączona jednocześnie z kopalnią i koksownią węgla. Samowystarczalna, samonapędzająca się. I zaoszczędzająca, w porównaniu z innymi, przynajmniej połowę kosztów transportu surowców.

W tym samym czasie rozwijała się kariera banku/ banków rodziny Rothschield, zapoczątkowana przez Mayera Amschela Rothschielda. Rozwinęła ona sieć banków, która przez cały XVIII wiek finansowała wszystkie wojny władców europejskich, zwłaszcza pruskich i brytyjskich. Wojny zatem stanowiły koło napędowe dla usług finansowych. Takoż samo i dla przemysłu hutniczego.
Potomek rodu, Salomon Rothschield z Wiednia finansował dla rządu austrii budowę kolei. Kilkanaście lat po wybudowaniu huty w Witkowicach kupił ją, licząc na korzystne interesy. Pod jego nadzorem Vitkovice rozwijały się na potęgę.







Kto tu zagląda, ten tak wygląda. Rewizja do wielkiego pieca, na wyskokości 75 metrów nad ziemią.

Sama huta Vitkovice, należąca do bankowego konsorcjum zyskała wielce zarówno na pierwszej, jak i na drugiej wojnie światowej - jak wiadomo lufy dział i karabinów nie są produkowane z drewna. Rotschieldowie od czasów I wojny światowej tracili część swoich wpływów politycznych, ale zachowywali finansowe, jednym z pierwszych odrzucających kredytowanie wojen z banków rodziny był Otto von Bismarck - Prusy tak wzbogaciły się na wojnach, że mógł sobie na to pozwolić. Rothshieldowie po całym XIX wieku, w którym wielokrotnie finansowali dwie strony konfliktów stracili dobrą markę "bankierów monarchów".
W czasie II wojny Vitkovice zostały przejęte przez koncern Hermann Goering Werke i nadal produkowały stal na potrzeby militarne III Rzeszy. 

Po wejściu Rosjan do Czechosłowacji hutę zamierzano w prosty sposób znacjonalizować, ale okazało się, że rości sobie pretensje do niej brytyjski trust finansowy, któremu Rotschieldowie w międzyczasie sprzedali akcje Vitkovic. Huta została zatem przejęta za sowitym odszkodowaniem.
Po latach kiedy korzystano z najlepszych rud żelaza, sprowadzanych ze Szwecji i Ameryki Południowej teraz Dolne Witkowice produkowały stal z rosyjskiej rudy. Kiepskiej. Wśród pracowników chodził żart, że lepiej wrzucać do wielkiego pieca szpinak, bo ma więcej żelaza niż ruska ruda.
Oczywiście produkcja szła na potrzeby Kraju Rad. Kiedy upadł komunizm, a Związek Radziecki chwiał się w posadach, odbiór wielkiej ilości stali zdechł i huta cienko przędła. Ogłosiła upadłość w 1998 roku.
Przez kilkanaście lat trwały debaty, co zrobić z martwym molochem na przedmieściach Ostrawy. Za sprawą czeskiego milionera Jana Světlika, który kupił hutę rozpoczęła się batalia o zachowanie i przerobienie kompleksu na skansen przemysłowy. Co się udało dokonać w 2012 roku.

I to jak!

Hutę od dołu można obejrzeć we własnym zakresie - teren jest włączony w krwioobieg miasta i ogólnodostępny, ale lepiej zapisać się na wycieczkę - telefonicznie lub mailowo - TUTAJ i udać się na zwiedzanie machinerii od trzewi i z góry. Zostaniemy poprowadzeni wzdłuż procesu technologicznego - od koksowania węgla, przez ogrzewanie pieca do temperatury 1400 stopni za pomocą wieżowych ogrzewaczy, przez sam piec, który ogląda się nie tylko z zewnątrz, ale i od środka.










Miliony (czeskie i Unii Europejskiej) wpompowane w rewitalizację zostały dobrze wydane. Zostały wydane w celu uzyskania opadu szczęki. To się udało. Po pierwsze nad wielkim piecem powstała nadbudowana wieża, z chodnikiem na wolnym powietrzu, biegnącym rampami wokół. Widoki jakie tam widać, to lepiej nie mówić - po prostu trzeba to samemu obejrzeć.
Po drugie na terenie Vitkovic był sobie przegigantyczny, owalny zbiornik gazu. Jak może wiecie, zbiorniki gazu są konstruowane z dwóch części - zbiornika wody i zanurzonego w nim kopułowego dzwonu, który przytrzymuje bańkę gazu od góry i, w zależności od ilości zgromadzonego medium - unosi się lub opuszcza na powierzchni wody. W upadłych Vitkovicach w latach 90-tych wyczerpano cały gaz, a dzwon (ważący 500 ton) osiadł na dnie zbiornika w mule i syfie, od stu lat nie ruszanym. Podczas renowacji został, za pomocą hydraulicznych podnośników poddźwignięty (skokami co 30 cm) na pełną wysokość i teraz stanowi - ta dam! - dach sali widowiskowej zbudowanej wewnątrz oryginalnego zbiornika gazu. Zaprojektowało to wszystko biuro architektoniczne Josefa Pleskota.

Atrakcje te zwiedza się na osobnych wycieczkach. Z racji napiętego programu musieliśmy wybrać jedną - nie widzieliśmy od wewnątrz owej hali. Za to byliśmy w środku wielkiego pieca. I oglądaliśmy Polskę i Beskidy z wieży na jego szczycie.


Huta Dolni Vitkovice lat 170 i pojazd fabrykancki lat 18.


Doprawdy, takiemu maniakowi ruder, ruin i minionej świetności jak ja trudno jest stamtąd wyjść. Końmi trzeba było mnie stamtąd ruszyć i to mechanicznymi. To jest wymarzony plener dla fotografów!
Tam chcę żyć i się rozmnażać! Bezapelacyjnie i aż do samego końca, mojego lub jej (cytat).

Kiedy czarne papierowe buty rano już ubiorę,
A stara zyska pewność, że mi szychta wisi kalafiorem,
to wyjdzie długi pochód mych żałobnych gości
na Śląską Ostrawę po Sikory moście.

To będzie gites.
Cudnie, fajnie i gites,
gdy definitywnie odwalę kitę

A że wszyscy mi są bliscy, to niech dzisiaj się uraczą,
niechaj rżnie muzyka, wino płynie, moje baby płaczą.
I tak jak w robocie nie dawałem ciała -
chcę, by moja stypa była jak ta lala,

Niech będzie gites.
Cudna, fajna i gites,
gdy definitywnie odwalę kitę.

          Jaromir Nohavica (z Ostrawy).


Ale kiedyś ruszyć dalej trzeba było. Zwłaszcza, że to niejedyna wieża, jaką Ostrawa ma w zanadrzu.

Jest i druga, w centrum miasta. Sama Ostrawa kojarzy się i z niedalekimi Katowicami i z bardzo daleką Gdynią (tam byłem - LINK). Wszędzie tam widać międzywojenny modernizm. I w Ostrawie rzuca się on w oczy. A przy miejskim ratuszu - to nawet po łbie łupie. Bombastyczny, monumentalny modernizm. 


Ratusz w Ostrawie.




Architektami byli František Kolář i Jan Ruby. Administracja miasta postawiła przed nimi zadanie postawienia czegoś imponującego i ponadczasowego. Wybrano działkę nad rzeką, poza dotychczasowym ścisłym centrum Ostrawy. Budynek pierwotnie miał nawiązywać do Palazzo Vecchio we Florencji i tak jest rzeczywiście - tylko wieży nie dało się wybudować kamiennej, ze względu na niestabilny grunt. Zaprojektowano ciekawszą - w konstrukcji stalowej, obłożonej blachą miedzianą, wysokości 85,5 metra. Jeździ w niej najwyższa winda w Czechach. Na górze jest ogólnodostępny taras widokowy, a także sklepik - informacja - kantor, który pozwala płacić złotówkami za wejście. Taka to Europa bez granic!








Na górze zasięgnęliśmy informacji, co do dalszych naszych planów. I dowiedzieliśmy się, ku przerażeniu, że muzeum Tatry w Koprzywnicach zamykają właśnie za godzinę. A my tu czterdzieści kilometrów dalej i jeszcze 73 metry nad ziemią! Pędem na dół!


Propadám se tebou jako zdviž
Na Empire state.
Stále níž
Do suterénu.
Propadám se tebou jako zdviž
Na Empire state.
A ty to víš
A zvedáš cenu.


Pędem do Koprzywnicy. Pędem, z zachowaniem przepisowych prędkości. Z policją czeską nie ma głupich gadek.
Szosy, zakręty ronda. Koprzywnica!
Pędem parkujemy. Pędem lecimy. Pędem przekonujemy panią kasjerkę muzeum, że my tylko na chwilę. Na kolana padamy!

Ja, na kolana padłszy, zaraz tyż prędko poszedłem (cytat).
Dwadzieścia minut do zamknięcia! Pędem zwiedzamy.
Zwiedziliśmy takim pędem, że nawet nie wiemy co zwiedziliśmy.

Za to mamy trzy miliony zdjęć. Wszystkie nieostre.









Na Tatrę i jej muzeum warto zwrócić uwagę. Kto jeszcze nie zwrócił uwagi - ten niech zwróci. Szacowne to przedsiębiorstwo, powstałe w 1850 roku za cesarza Franza Josefa, wsparł swym talentem pan Hans Ledwinka. Jego przedwojenne idee zbudowały tę firmę, a przy okazji jeszcze parę innych. Jak się wyraził pan Ferdinand Porsche, twórca Volkswagena Garbusa: "czasem zaglądałem przez ramię Ledwince, czasem Ledwinka zaglądał mnie". Podobieństwo Garbusa do wcześniejszych aut Ledwinki zostało jednak ustalone - za sprawą ugody pozasądowej Volkswagen zapłacił Tatrze milion marek niemieckich w roku 1965. 

Tatra była jednym z pionierów aerodynamiki. Stojące w muzeum auta mogą powodować uniesienie brwi, gdy spojrzymy na datę ich produkcji.
Streamline na całego.

Dzisiaj Tatra zbiera resztki świetności - jej specjalnością są samochody ciężarowe o bardzo dobrych własnościach terenowych - wszystko (nadal!) za sprawą przedwojennej konstrukcji pana Ledwinki - centralnej ramy rurowej z łamanymi osiami, dzieła prostego i skutecznego.


Štramberk

Kto jest w muzeum Tatry, ten musi koniecznie pojechać na Sztramberskie Uszy do Štramberka. Grzech nie pojechać, bo to jest pięć kilometrów dalej. Same Koprzywnice leżą u stóp Beskidów, a Štramberk już w jednej z pierwszych dolin. To urocze miasteczko o stromych uliczkach, skośnym rynku z kościołem i malutkimi barokowymi kamieniczkami, oraz wieżą górującą nad tym wszystkim, pozostałością po zamku. Wśród zabudowy sporo drewnianych domów, jedna wielka szkoła, budowana za Franza Josefa, parę knajpek. Ale też równie dużo piekarni, piekących Sztramberskie Uszy (kopyrajt, nazwa towaru zastrzeżona). Sztramberskie uszy zawdzięcza ludzkość Tatarom (oprócz migdałowych, skośnych oczu środkowoeuropejskich dziewcząt). Tatarzy najechali Štramberk w 1241 roku. Oblężeni na jednej z gór mieszkańcy spuścili na łeb najeźdźcom wodę z jeziorka, która zatopiła obóz wroga, aż ten brał tatarskie kierpce za pas. Po przeszukaniu obozu znaleziono w nim torbę pełną solonych uszu, obciętych chrześcijanom, która miała być zawieziona do chana, w celu przedstawienia dowodów zwycięstwa hordy. Od tamtej pory w Štramberku piecze się uszy z ciasta, doprawionego cynamonem. Sprzedają je liczne sklepiki i stragany.




Zatem zaliczyliśmy plan w 100%. Górnictwo, hutnictwo i konsumpcję spożywczą. 
Zaraz zaraz...
Hutnictwo było.
Konsumpcja była.
A gdzie górnictwo? - zapytacie.


W następnym wpisie.

- Ege szege drecikolo masajo onto kuto ojo todo buroki!
- Coś ty powiedział? Że co?
- No tak gość powiedział w Budapeszcie i buraki kupił...
- Widzisz te góry?
- Widzę...
- To Karpaty!!! Wracaj do kraju! Piorunem! Do kraju!... Gdzie?! Gdzie przez Himalaje?! Najkrótszą drogą!!!
          Laskowik i Smoleń "Z tyłu sklepu warzywnego"


Fabrykant

P.S.
W związku z wydaniem przez Piotra Groblińskiego książki poetycko-felietonistycznej "Wanna na wydaniu" pozazdrościłem mu sławy i napisałem nowelkę, przy okazji usuwając białe plamy w historii Fabryki Samochodów Osobowych. Ma tytuł "Palma na Żeraniu". Mrozi krew w żyłach i wodę w wannie. Do poczytania tutaj: LINK

8 komentarzy:

  1. Hurgot Sztancy14 lutego 2020 20:06

    do Ostrawy Polacy jeżdżą odwiedzić 2 miejsca:
    - imprezową ulicę Stodolni,
    - hipermarket Albert ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olałem Stodolni. Może, jako Polak, powinienem ją odwiedzić? O hipermarkecie Albert nic nigdzie nie wyczytałem. Przeoczenie. Trzeba go umieścić w jakimś przewodniku. Ile dać gwiazdek Michelina?

      Usuń
    2. Hurgot Sztancy15 lutego 2020 17:46

      wspaniały hipermarket OTWARTY W NIEDZIELE! należy się 1/7 gwiazdki

      Usuń
  2. Do Ostravy to jeszcze Hlavni Nadrazi trzeba zwiedzić. Koniecznie razem z kasą biletowa. Wtedy już nie ma siły, bilet na Pendolino się kupi i w drogę :)
    Wojluk

    OdpowiedzUsuń
  3. Czesi to maja fajnie, nie to co u nas, u nas by to wszystko rozkradli na zlom.
    Zazdroszcze wycieczki i tez musze sie tam wybrac, uwielbiam zlom :)
    chwala dla Pana Jana Světlika, ze wydal troche swoich milionow na cos tak fajnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć i chwała. Należy pochwalić też architektów, którzy to przygotowali - było to biuro Josefa Pleskota - jednego z najbardziej znanych Czechów w tej dziedzinie.

      Usuń
  4. to jeszcze dorzuce teledysk znanej nam piosenki nagrany zdaje sie wlasnie tam :)
    https://www.youtube.com/watch?v=FOeZ_PsCjH4

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawe zdjęcia,gratuluję oka i pomysłu Autorowi!!

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.