poniedziałek, 17 września 2018

Gorszy sort Greków



Najpierw trzeba było stanąć na golasa. 
Wcześniej zaś należało wypisać swe pytania o własną lub cudzą przyszłość na tabliczkach i wpłacić solidną kwotę. Źródło w świątyni Apollina pełniło rolę wyroczni, a fama głosiła o jej wielkiej nieomylności. Olbrzymie rzesze ludzi ciągnęły żeby stojąc nago zadać pytanie.
A Wy o co byście dzisiaj spytali?

Byłem w Rio, byłem w bajo, miałem bilet na hawajo, byłem na wsi, byłem w mieście, byłem nawet w Budapeszcie, ale takiej Grecji jaką widziałem w Turcji, to jeszcze nie widziałem. Nawet w Grecji. Choć oczywiście widziałem w ogóle ledwo promil tego co powinno się obejrzeć. A my nawet nie polizaliśmy największych cymesów, które czekają w Efezie, tylko same prowincjonalne dziury. Jakąś Didymę, jakiś Milet, nie zaznaczony nawet w przewodnikach, w którym Tales wymyślał jak przeciąć kąt dwoma równoległymi prostymi. Jakiś drugi, gorszy sort Greków.

Dwupasmowa szosa ze szarzałego, chropawego i szumiącego asfaltu zawiodła nas przez nadmorskie góry i kręte sploty, pełne autobusów turystycznych i busików międzymiastowych. Potem weszła w większe pustkowia i przylgnęła do brzegów gigantycznego jeziora Bafa (Bafa Gölü), leżącego pomiędzy suchymi żółtawymi górami i połaciami oliwek. Potężna woda. Lekko jeszcze słona.
Kiedyś była to zatoka Latmijska, nad którą leżały liczne miasta portowe. 
Kiedyś. Dawno temu.
Ale do jeziora wpływa rzeka Menderes. Dawno temu nazywała się Meander. Od niej wziął się rzeczownik. W ogóle dużo wzięło się stąd rzeczowników i czasowników i przymiotników. Wody Meandru niosły muł, który tamował i spłycał z każdym rokiem zatokę. Porty robiły się coraz marniejsze i marniejsze, a zatoka oddzielała się od morza. Pod koniec panowania Rzymian zaczęły upadać i wyludniać się jeden po drugim. W średniowieczu dawna zatoka stała się słonym jeziorem, które z każdym rokiem dosładzają wody dzisiejszego Menderesu.
W okolicach jeziora Bafa także jest dużo zwiedzania, ale odetchnęliśmy tylko jeziornym powietrzem i pomknęliśmy dalej chropawym szarym asfaltem.


Dwa tysiące osiemset lat temu przyszli tutaj Grecy. Już wtedy w Didymie biło ponoć otoczone kultem święte źródło. Nowi przybysze przejęli ten kult, tak jak to czynili i w innych częściach wybrzeża Egejskiego i zaadaptowali na swoje potrzeby duchowe. Zbudowali pierwszą świątynie Apollina, przez stulecia opiekował się nią  kapłański ród Branchidów. Do fundacji przyłożył się znany skądinąd król Krezus. Wieszczka u świętego źródła, wysłuchiwana przez kapłanów, wróżyła przyszłość i odpowiadała na pytania. Ciągnęli tutaj pielgrzymi z całej Azji Mniejszej, bo miała widać kobieta talent. Świątynia w Didymie przyćmiła sławą wróżbicką niedaleki Artemizjon w Efezie i była uznawana za drugą najlepszą w Grecji po  świątyni wyroczni delfickiej.
Ta pierwotna budowla sprzed trzech tysiącleci nie przetrwała na widoku do naszych czasów. Jej fundamenty są gdzieś tam pod dzisiejszymi ruinami świątyni didymskiej. Persowie w 493 roku przed naszą erą najechali Didymnion, zburzyli, splądrowali i wywieźli posąg Apollina. Święte źródło wyschło. Przez blisko dwieście lat sanktuarium było opuszczone i zapomniane.
Za czasów Aleksandra Wielkiego postanowiono odbudować świątynię. Legenda mówi, że po odwiedzinach Aleksandra źródło znów zaczęło płynąć i to dało impuls do odnowy. Odnowy z rozmachem. Postanowiono zbudować największe w starożytnej Grecji miejsce kultu. Zatrudniono dwóch architektów, panów Pajoniosa i Daphnisa, znanych wcześniej z budowli w Efezie.
To co zbudowali w Didymie ci dwaj panowie, bez dyplomu magistra inżyniera, to klękajcie narody!
Ja na kolana padłszy zaraz tyż prędko poszedłem (cytat).



Krótko mówiąc - to jest monstrum. Człowiek jest przy tym maluńki. Obiekt miał rozmiary 110 na 55 metrów, w konstrukcji wykorzystano 124 kolumny wysokości 20 metrów (to 7 dzisiejszych pięter). Wstępowało się  najpierw po potężnych schodach do przedsionka sanktuarium, w którym natykało się na las kolumn o średnicy nie mniejszej niż 2 metry. Dalsze wejście mieli tylko kapłani, którzy dwoma pochyłymi korytarzami schodzili na wewnętrzny podworzec - adyton, gdzie biło źródło i gdzie stał posąg Apolla. 
Panowie architekci nie doczekali skończenia, bo budowa ciągnęła się trzy stulecia. Tak naprawdę nikt nie doczekał skończenia świątyni Apollina.









Było to główne miejsce kultu w dalekiej i szerokiej okolicy. 17 kilometrów dzieliło sanktuarium od pobliskiego Miletu. Oba miejsca łączyła "święta droga", przy której budowano grobowce i pomniki. Rzesze pielgrzymów ciągnęły tutaj by dowiedzieć się o przyszłości ze świętego źródła. Jednak sam obiekt wciąż nie był ukończony. Nie wypolerowano  jego marmurów, nie zamontowano wszystkich ozdób.









  
 Wspomniana rzeka Meander nanosiła coraz więcej mułu do zatoki Latmijskiej. Budowa pochłaniała olbrzymie wręcz koszta, źródło wszechwiedzy ponownie biło, ale strumyczek pienądza z pobliskich portów właśnie powoli wysychał.
Upadła władza grecka, a za panowania cesarza bizantyńskiego Teodozjusza Apollonion przekształcono w kościół wschodniego obrządku. Niestety w 1453 roku powaliło go trzęsienie ziemi.
Dotrwał w zapomnieniu i rujnacji do współczesności, gdzie zajęli się nim dopiero brytyjscy i francuscy XIX-o wieczni archeologowie.

******

Może w jakichś lepszych przewodnikach napisano o Milecie więcej niż jedno zdanie. W naszych nie napisano.
To było piękne, powiem wam. Wizyta w tym niegdyś kwitnącym porcie nad zatoką Latmijską, który teraz leży w środku absolutnie niczego. Na wsi sobie leży. Chadzał tam Tales z Miletu, a teraz my chadzamy. Ze szczytu olbrzymiego amfiteatru widać pasące się krowy. Pszczoły brzęczą. Wietrzyk sennie dmucha. Cisza.



Skąd wiecie, co dzieli okrąg na dwie połowy?
Skąd wiecie który trójkąt jest równoramienny?
Skąd wiecie jakie dane określają nam rozmiar trójkąta?
Tales z Miletu, według niektórych rozpoczął współczesną naukę. Naszą naukę. Jako pierwszy znany mysliciel zwrócił się bardziej ku szkiełku i oku, niż ku czuciu i wierze. Oparł się na doświadczeniach i obserwacji. Żył strasznie dawno temu. Strasznie. Sześćset lat przed Chrystusem. I dlatego niewiele o nim wiemy, a i to głównie z relacji o kilkaset lat późniejszych, między innymi relacji Arystotelesa. Uważa się, że był pierwszym filozofem, który zadawał pytania o sens istnienia wszechświata i jego początek. Za podstawową przyczynę życia i istnienia uważał wodę, twierdził też, że wszystkie przedmioty, a szczególnie magnes i bursztyn mają duszę, która jest siłą napędową ruchu. Nie napisał żadnego dzieła, a przynajmniej nic o takim nie wiadomo. Zostawił jednak po sobie wiele sentencji i myśli przekazywanych z pokolenia na pokolenie, a w swoich czasach był uważany za mędrca. Według tradycji i przekazów to on właśnie określił co to jest średnica okręgu i jak wyznaczać trójkąt równoboczny, oraz opracował twierdzenie swojego imienia o dwóch prostych równoległych, przecinających kąt (dowodu na nie jednak nie znał).
O Talesie istnieją ponaddwatysiącesześćsetletnie anegdoty i opowieści, które podkreślają, że był w swym działaniu praktykiem (oczywiście specjalnie napisałem "ponad" żeby napisać przymiotnik odliczebnikowy jako jedno słowo). Przede wszystkim Tales przewidział zaćmienie słońca, lub też ściślej - przewidział prawdopodobieństwo jego wystąpienia - stało się to akurat w dniu bitwy pomiędzy Lidami a Medami i przyczyniło do upadku imperium lidyjskiego. Jego wiedza astronomiczna pochodziła najpewniej z wyprawy do Egiptu, gdzie miał możliwość czytania babilońskich dzieł o astronomii. Zmierzył też wysokość piramid na podstawie długości ich cienia.

Tales dzięki swoim obserwacjom odkrył przydatność gwiazdozbioru Małej Niedźwiedzicy w nawigacji i przekazał swoją wiedzę mileckim żeglarzom. Jako pierwszy naukowiec wyraził pogląd, że Księżyc świeci światłem odbitym od Słońca.
Według podań Herodota, żyjącego 150 lat później, Tales pomógł wojskom lidyjskim przeprawić się przez rzekę Halys (dziś- Kizilirmak, najdłuższa rzeka Turcji) poprzez spłycenie jej - kazał przekopać kanał rozdzielający nurt.
Zarzucano Talesowi, że nie zajmuje się sprawami doczesnymi i żyje w ubóstwie. Ten ponoć, znając dobrze meteorologię i przewidując przyszły wielki urodzaj oliwek, wynajął wszystkie dostępne w okolicy prasy do oliwy i został ich chwilowym monopolistą. Plony były przebogate, a Tales zarobił dużo pieniędzy. Jest to oczywiście historia z kluczem, mająca pokazać, że i filozof potrafi.

Filozofowie - do pras!

Co jest łatwe? Udzielać rad bliźniemu.
Co jest trudne? Poznać samego siebie.
               Tales z Miletu

No to teraz my pohasamy sobie wśród wiejskich ruin antycznego Miletu. Usiądziemy sobie w amfiteatrze, w którym sam sławny Tales siedział i kontemplował widoki morza. 
Niestety nic z tego. Podwójnie.





Amfiteatr powstał w czasach przed Talesem, gdy okolice Miletu skolonizowali Grecy, w największym rozkwicie ich kultury 700 lat przed naszą erą. Tales mógł jak najbardziej do tegoż amfiteatru chadzać, widoki podziwiać i na sztukach się bawić, razem z trzema i pół tysiącami widzów. Jednak sto lat po wielkim filozofie Milet najechali Persowie, rujnując go częściowo i łupiąc.

Łuki w juki, a łupy wziąć w troki.

Potem przyszli do Azji Mniejszej Rzymianie i choć Milet nie wrócił do dawnej świetności, przebudowali oni gruntownie amfiteatr - teraz był budowlą na 15 tysięcy ludzi. Czy zostały po Talesie jakieś kamienie po których stąpał? Nie wiadomo. Na wszelki wypadek przelecieliśmy wszystkie.
Druga skucha jest taka, że morza nie ma.

Zniknęła zatoka latmijska. Od najbliższego morza dzieli amfiteatr 5 kilometrów. Zniknęły cztery porty Miletu, które czyniły go w starożytności metropolią. Ale to w sumie fajnie - teraz jest tu antymetropolia. A amfiteatr jest doprawdy imponujący. Ma 140 metrów szerokości, zachowane wewnętrzne korytarze, większe niż w Atlas Arenie i fragmenty zdobień.







Tak na oko połowa antycznego Miletu leży sobie odłogiem w kurhanach typu krzaczaste wzgórki, zakryta przed okiem turysty. Jeszcze tam można by niewątpliwie coś odkopać. Rozglądając się po internecie i mapach, można skonstatować, że w Turcji leżą dziesiątki, o ile nie setki antycznych miast, NIGDY nie eksplorowanych archeologicznie, przysypanych ziemią i zarośniętych krzaczorami, na których pasą się kozy. Zatem turystyczny przemysł archeologiczny jest niewątpliwie przyszłością tego kraju. Też byśmy tak chcieli - za szpadelek i zaraz coś się pokaże, co można obłożyć biletami po pięć złotch od widza. 

Jedziemy sobie, jedziemy drogą powrotną, a tu nagle o wieczornej porze jakaś świątynia za przeciwległym pasem dwupasmówki. I to świątynia w lesie, patrząc na pierwszy rzut oka. Ani zawrócić, ani skręcić. A do tego późno i głodno. Musimy tu wrócić! I wracamy następnego dnia, pięćdziesiąt kilometrów abarotno.
Las okazuje się lasem oliwek. Ale świątynia jak najbardziej prawdziwa! Hej ho! I to jak malownicza. Na terenie całego kompleksu znajdujemy się tylko my i para archeologów lat 20 z teczkami do szkicowania i narzędziami, przy czym archeologowie są zdecydowanie bardziej zajęci sobą, niż archeologią.
Cisza. Świerszcze ćwierkają przenikliwie i suchy upał zawisa nad oliwkami. Euromos.




Cisza, ale już niedługo- od strony szosy buduje się właśnie solidna asfaltowa dróżka i pawilony kasowo- muzealne. Ostatnia szansa, żeby zwiedzić Euromos za friko. Korzystamy.
O Euromos milczą wszystkie drukowane przewodniki. Jest ono tylko punkcikiem na mapie Wybrzeża Egejskiego "ruiny i inne zabytki". Jadący na zachód nawet nie zauważą że coś minęli. Tylko ci podążający ze wschodu zobaczą nad oliwkami architrawy, fryzy i głowice.
Miasto, pierwotnie pod nazwą Hyramos znane było od V wieku przed naszą erą. 400 lat przed Chrystusem zostało rozbudowane przez króla Mauzolosa (Tego od mauzoleum. Mauzolos wiecznie żywy), a jego nazwa zmieniona na Euromos ("Silne").
To co ogląda się dzisiaj wśród oliwek, czyli świątynię Zeusa, zostało zbudowane przez Rzymian w okolicach roku 117. Niestety niedługo służyło mieszkańcom - plaga chorobowa wymiotła ludność z tych terenów powodując upadek Euromos. Budynek trwał jednak przez wieki, aż do naszych czasów - nadal stoi szesnaście z trzydziestu dwóch korynckich kolum. Nie wszystkie są tak samo wykończone, stąd wniosek, że świątynia nigdy nie doczekała się skończenia. Na kilku z nich są wyraźne inskrypcje z nazwiskami fundatorów.







Nadal, właściwie na oczach turysty, prowadzone są prace wykopaliskowe. Euromos leżące na łagodnych wzgórzach było otoczone solidnymi murami. Część z nich zachowała się do tej pory. Przy dłuższym szperaniu widać też pozostałości amfiteatru zarośniętego drzewami.
Archeolodzy kopią. Z pewnością coś wykopią.

No i dlaczego nas nie podbili ci Grecy i Rzymianie, hę? Czemu, ja się pytam? Tylko wciąż ci wredni Niemcy (Link - NIEMCY) i Rosjanie. I Austriacy. No i Tatarzy. I Szwedzi zimnokrwiści. A gdzież południowe nacje? Gdzie rzymskie i greckie świątynie? Gdzież amfiteatry? 
Dlaczegóż to niektórzy byli podbijani przez ciekawszych, a niektórzy przez nieco mniej ciekawych?
O to bym spytał wyrocznię w Didymie.

A Wy, o co byście spytali?

Fabrykant



Źródła i źródełka:

Liczne Wikipedie
http://turcjawsandalach.pl/content/świątynia-apollina-w-didymie
http://turcjawsandalach.pl/content/euromos

9 komentarzy:

  1. No nie mogli na Grecy i Rzymianie przecież! Ci goście chodzili w sandałach, a u nas zimy srogie bywały ongiś. Mogliby sobie odmrozić nie tylko palce w tych sandałach, ale i inne tam coles (łac.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Jak napisał kolega - Rzymianie osiedlali się tylko tam, gdzie oliwki i winorośl rosły. Jak nie chciały, to znaczy że życie było tam za ciężkie.

      Usuń
    2. chwila, chwila, a od czego są skarpety ???

      https://eleganckidresiarz.blogspot.com/2017/08/obalami-mity-skarpetki-do-klapek.html

      Usuń
  2. fascynujące. To nie półprzewodnik - to nadprzewodnik.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kocham pana panie Sułku! Za te opisy nieturystyczne miejsc turystycznych. I za podróżniczą pasję. Za język. I za zdjęcia oczywiście też. Aż by się chciało do tej Turcji wyskoczyć. Swoją drogą ciekawe że Grekowie przebiegli zabytki swe aż u Turków poukrywali. Tylko Danaowie (timeo Danaos et dona ferentes) ci nie przewidzieli że to Turkowie za wstęp kasować turystów będą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciiicho, wiem.
      Ale jak miło tego słuchać. Pieśń ta pieści me egoistyczne ucho.

      Grecy zapewne dość żałują, że to nie oni pobierają stosowne opłaty.

      Usuń
  4. zdecydowanie polprzewodnikowe artykuly oraz te historyczne sa najfajniejsze i uwielbiam je czytac!
    tylko nijak te Panie z pierwszych zdjec nie sa nagie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety nagie nie są. Ale możemy poszukać jakiejś nagości w naszej branży w kolejnych artykułach.

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.