czwartek, 28 czerwca 2018

Jest metafizyka! Fotofestival 2018 II

Ośrodek Propagandy Sztuki, wystawa "Salony Fotografii"


The truth is out there.
         "Z archiwum X"

Latam po łódzkim Fotofestivalu w poszukiwaniu ciekawych rzeczy. Mogą być przy okazji prawdziwe. Ponieważ robię to dorywczo, w przerwach od zajęć roboczych, pomiędzy koszeniem trawnika, karmieniem psa Suki, gotowaniem obiadu i odbieraniem telefonów, zwykle pozostają mi same wystawy, a wszelkie pokazy i spotkania mnie omijają. Albo to ja je omijam, sam nie wiem. Udało mi się nawet raz trafić na jeden wernisaż, ale wyszedłem z niego. Tego wam jeszcze nie opowiadałem. Wyszedłem z wernisażu z trzech powodów- po pierwsze brakowało tam powietrza do oddychania, takie tłumy tam przybyły, po drugie byłem w nieustannym pośpiechu, a po trzecie - ale najważniejsze - wyszedłem z pewnego niesmaku. Właściwie coś się we mnie zbuntowało i wyszedłem. To może nawet dobrze, że zdjęcia wywołują takie wrażenia i powodują u widza emocje, bo w sumie tego chcielibyśmy od zdjęć. To była wystawa pana Huberta Humki pod tytułem Death Landscapes. Co to takiego? Zrobił pan Humka zdjęcia miejsc zbrodni. Wyspy Utoya na przykład, ale też innych, także polskich miejsc zabójstw. Do tego były robione pod odpowiednimi datami i w odpowiadającym prawdziwym zbrodniom czasie godzinowym.

Otóż nie. Ja mówię tej wystawie - nie. 

Choćby zdjęcia były wspaniałe (są bardzo ładne).
To nie jest fotografia, tylko to jest epatowanie. Mam dwie wiadomości dla autora - dobrą i złą. Dobra jest taka, że tematów do epatowania jest faktycznie mnóstwo. Polecałbym jako następne seryjne zdjęcia z prosektorium, bo to mało wyeksploatowany temat na wystawę. Potem zdjęcia urwanych nóg i rąk z katastrofy smoleńskiej. Też jeszcze nie było.
Zła wiadomość jest taka, że w swej mistyce fotografowania "o czasie" spóźnił się Pan jednak za każdym razem od pięciu do trzydziestu sekund. I co teraz będzie z mistyką?
Może jestem niesprawiedliwy. Może jestem subiektywny. Może jestem zgredem. Sami pójdźcie i oceńcie. Wystawa w Galerii Imaginarium w ŁDK do 7 lipca. (Przy okazji piętro wyżej wspomniane w poprzednim wpisie- LINK wystawy Mateusza Kowalika, Sergey'a Melnitchenko i Terje Abusdala)



Obejrzałem kolejnych kilka wystaw towarzyszących. Zajrzałem w różne dziury, nawet do baru "Anna", gdzie stali bywalcy sączyli od rana swoje kufelki. Też bym posączył, ale byłem samochodem. Po mojej pierwszej recenzji - LINK znajomy fotograf Piotr Dębiński napisał z pretensją o Fotofestivalu 2018 - "A gdzie metafizyka?". Otóż jest! Jest!!! Znalazłem!



Była taka wystawa, z której nie mogłem wyjść. W parku Sienkiewicza, w Ośrodku Propagandy Sztuki.
Wchodzi się. A tam wszystko w zdjęciach. Wystawa studentów, absolwentów Szkoły Filmowej w Łodzi Salony Fotografii. Misz masz, mix, wszystko na raz. Zdawałoby się, że to nie może dobrze działać. Ale działa, przynajmniej na mnie. Zaskakująca jest tam nawet anonimowość autorów, którzy poddali się wspólnemu działaniu w masie. Miasto, masa, maszyna, fotografia! Zaskakujące są konteksty i dopracowanie. Każdy znajdzie tam coś dla siebie - najwięcej miłośnicy konceptów i idei, ale także streetfoterki i tradycyjnego reportażu. I wielbiciele portretów też. Jednak ciekawa jest ta masa jako całość, zaprawiona lekką zaprawą ironii. 
Odwiedźcie koniecznie - wystawa do 1 września.



Dopełnieniem tejże jest wystawa albumów fotograficznych Woluminy i inne ptactwo w Muzeum Książki Artystycznej na Tymienieckiego 24 (kto nie był, ten oprócz wystawy zdjęć zobaczy willę fabrykanta Grohmana, w stanie nieodnowionymi i niezakłamanym). Są tam co najmniej dwa albumy, które chętnie bym przytulił - Michała Siarka "Alexander- macedoński sen o potędze", i Agaty Grzybowskiej "Dziewięć bram, a z powrotem ani jednej" - obydwie fotoreportażowe, czy też dokumentalne, pierwsza o Macedonii, druga o ludziach z Bieszczad. Obydwie fascynujące.

Fot. Michał Siarek - "Alexander".

Na przeciwnym krańcu miasta - w galerii Opus Filmu (Łąkowa 29) spodobała mi się nastrojowa wystawa Szymona Kobusińskiego - Intymność. Wystawa klasyczna wręcz i klasycznie estetyczna. Ale ile te zdjęcia musiały kosztować zachodu! Wszystkie były robione pod wodą. 

Przeleciałem przez sporą część rozhuśtanej na morzu fotograficznym Łodzi, co pozytywnie wpłynęło na mój nastrój i nastawienie do świata. Teraz nawet te obiady gotuje się z większą przyjemnością, zwłaszcza że gdzieś tam przed oczami wyobraźni defilują różne ciekawe i sugestywne zdjęcia. Żeby tylko, od tych dotknięć metafizyki, kotletów nie przypalić!


Fabrykant

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.