piątek, 23 lutego 2018

Konserwa ze Społem


Zaraz, zaraz! Kto powiedział, że człowiek musi się rozwijać, z żywymi naprzód iść, nie ze zdechłymi? Co to za mus jest w ogóle?! A nie można sobie siedzieć cichutko w swojej niszy, nie wychylać się i ino kontemplować? W przeszłość patrzeć? Można. Kto bogatemu zabroni? Kto biednemu zabroni udawać bogatego? Ja tak lubię sobie usiąść i pokontemplować czasy minione. Konserwa ze mnie straszna. Ale otwarta, otwarta…
Albo się człowiek sam kształtuje, albo to jego kształtują, nie wiadomo – już filozofowie antyczni łamali sobie nad tym głowy. Mnie jakoś tak skręciło w stronę fotografii i nie wiem, czemu to zawdzięczam. Może zdjęcia Cartier-Bressona wisiały nad mą kołyską, tuż obok zdjęć Jamesa Bonda przy Astonie Martinie DB5? Taką przebodli mnie ojczyzną i na władzę nie poradzę. Jak wiadomo: nasiąka, nasiąka, nasiąka, nasiąka- a potem trąci.
Jakoś mi te czarno-białe zdjęcia sprzed pięćdziesięciu lat zapadły w pamięć i na studiowaniu sław z Agencji Magnum spędzam najmilsze chwile. Najmilsze pieniądze wydaje mi się na ich na albumy. Gdzie tam przyszłość jakaś niezbadana, jak tu taka piękna przeszłość czeka na eksplorację i kontemplację. I właściwie dlaczego ja tak to Magnum kocham?
W latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku przeciętny fotograf gazetowy, fotoreporter z ambicjami czy też mający się za artystę fotografik miał zwykle następujący tryb działania. Redaktor naczelny czasopisma wzywał go do siebie i mówił „Panie Heniu, pojedziesz pan tam i tam, bo chciałbym mieć na okładkę zdjęcie Berbera na koniu. I w ogóle egzotyka dobrze się sprzedaje, a my mamy umowę z biurem Cooka podpisaną – jedziesz pan, strzelasz zdjęcia. Tu jest zaliczka pięćdziesiąt franków (reichsmarek, złotych). Tylko nie przepij pan”. Fotoreporter jechał, tułał się po świecie, taszcząc swój skrzynkowy wielkoformatowiec lub ewentualnie Leikę, biedował razem z Berberami, wkradał się w ich łaski, strzelał portrety, głodował na pustyni, haszysz palił. Następnie dostarczał do redakcji swoje fotografie, otrzymywał za nie (lub nie) zapłatę. Ze swoimi zdjęciami żegnał się na dobre. Nie tylko z negatywem. Również z prawami autorskimi. Wszystko to redakcja gazetowa zabierała sobie na zawsze i mogła zrobić co tylko chciała – obciąć Berberowi nogi albo wstawić w fotomontażu Mussoliniego rozmawiającego z Berberem za plecami Hitlera. Nie zawsze tak to działało, ale często.
Potem nadeszła II wojna i fotoreporterzy co innego mieli na głowie. Wszyscy mieli co innego na głowie. W czasie II wojny niektórzy wcieleni do wojsk fotografowie zrobili na służbie swoje epokowe zdjęcia. I ponieważ zrobili je na służbie, to teraz ku zaskoczeniu wszystkich należą one do domeny publicznej, bo wojskowe archiwa po latach chętnie udostępniły swoje zasoby – tak stało się ze zdjęciem Victora Jorgenssena pocałunku w dniu zwycięstwa (V-Day) strzelonym w Nowym Jorku.



Drugie z,nacznie bardziej znane, niemal bliźniacze zdjęcie tego pocałunku strzelił Alfred Eisensteadt. Zdjęcie Eisensteadta, Boże broń, apage satanas, nie należy do domeny publicznej, tylko jest autorską własnością fotografa, bo był on cywilem, w przeciwieństwie do Jorgenssena.
Dziwne losy praw autorskich i losy samych zdjęć nie podobały się wielu fotografom. Dlatego tuż po wojnie kilku z nich postanowiło zmienić reguły. Byli to niejaki Henri Cartier-Bresson, francuski przedstawiciel klasy średniej, niesamowicie uważny obserwator życia codziennego, Robert Capa- niezły ryzykant, bon vivant i awanturnik, urodzony w żydowskiej rodzinie w Austro-Węgrzech, George Rodger, Brytyjczyk, były fotoreporter „Life’u”, oraz David Seymour Szymin zwany Chimem – sentymentalny i sympatyczny poliglota, polski Żyd, w każdej Wikipedii świata określany jako Polak. Za wyjątkiem jednej – polskiej Wikipedii.
Panowie ci postanowili założyć spółę, żeby już nie było tak jak było. Pierwszą na świecie spółdzielnię fotografów- Agencję Magnum. Ideą była samodzielność i inicjatywa. Każdy z twórców oddawał Magnum część swoich zarobków. Ale też dzięki spółce mógł finansować swoją pracę – wyjazdy, fotoreportaże, nowe projekty. Do tej pory zdjęcia powstawały na zlecenie mecenasa, teraz fotoreporterzy Magnum ruszyli w różne strony świata, szukając nośnych tematów dla siebie, a spółdzielnia (z główna siedzibą w Paryżu) zostawała ich agentem, rzecznikiem i promotorem. Negocjowała sprzedaż zdjęć z gazetami i wydawcami, nęciła ich i zachęcała, a przede wszystkim była instytucją, która pozwoliła zachować fotografom prawa autorskie do zrobionych fotek. No socjalizm normalnie. Ale nieźle działający, a potem często naśladowany. Naśladowany, ale i chyba niedościgniony. Same sławy w tym Magnum.
Cartier Bresson, znany już przed wojną ze swoich pomnikowych wręcz kompozycji uliczno-kawiarniano-społecznych, swoją Leicą prześwietlający intencje i uczucia przechodniów niczym rentgenem, łapiący swe „decydujące momenty”, w czasie wojny ukrywał się we Francji Vichy i uznany  został za zaginionego. Zaskoczył wszystkich, pojawiając się na swojej „pośmiertnej” wystawie w Nowym Jorku. Jak cię uznają za zmarłego za życia, to podobno będziesz żył wiecznie. Sprawdziło się: Cartier-Bresson wiecznie żywy.
Robert Capa, z przekonań socjalista komunizujący, autor brawurowych zdjęć najpierw z wojny domowej w Hiszpanii, prosto z linii frontu w 1936 roku (właściwie były to pierwsze zdjęcia spod bezpośredniego ostrzału w ogóle), potem autor fotografii z ataku na Normandię, które obiegły cały świat i wszystkie okładki. Facet, który reportażami z amerykańskiej prowincji, a później z prowincji samego Sowietskiego Sojuza rozpoczął epokę popularności fotografii społecznej.
George Rodger, który jako pierwszy sfotografował po wyzwoleniu obóz w Bergen-Belsen, co tak nim wstrząsnęło, że porzucił po tym całkowicie fotoreportaż wojenny na rzecz podróżniczego – co z resztą zaowocowało późniejszą współpracą z National Geographic.
Dawid Szymin „Chim”- autor wspaniałych zdjęć dokumentalnych dla nowopowstałego UNICEF, zdjęć ze zniszczonego europejskiego powojnia, szczególnie zdjęć z ochronek i domów dziecka- pełnych biedy i destrukcji, ale też kryjących nuty nadziei. Facet skomplikowany, dla którego Magnum było namiastką rodziny, straconej w holokauście – pisało się już trochę o nim LINK
Potem następni magnumowcy. Magnum była niejako elitarna od zarania – czterej panowie zdobyli swoją markę już przed założeniem tej spółki, a do towarzystwa przyjmowali tylko tych, którzy im się podobali. Można powiedzieć, że członkowie Magnum to crème de la crème fotoreportażu i fotografii społecznej.
Trochę lat już od powstania Magnum upłynęło i kremowe grono poszerzyło się od tamtego czasu znacznie – Raymond Depardon, Martin Parr, Mark Power (mocno związany z Polską), Rene Burri, Eliot Erwitt, Josef Koudelka, Abbas, Alex Webb, Georgij Pinkhassov. To kilka ledwie nazwisk, które mogły się obić o różne uszy, a wiele kolan gotowych klęknąć na widok ich zdjęć. Ja, na kolana padłszy zaraz tyż prędko poszedłem.
Agencja spółdzielcza początkowo wydawała się niewypałem – inwestowane w reportaże zasoby czasu i pieniędzy nie zwracały się albo zwracały się strasznie wolno. Po tragicznych wojennych śmierciach Roberta Capy i Dawida Seymoura Chima koniec przedsięwzięcia wydawał się bliski. Jednak fotografowie w międzyczasie zdołali wyrobić sobie markę wśród wydawców, którzy zauważyli, że dobre zdjęcia po prostu się dobrze sprzedają  – kupiony w Magnum reportaż zwiększał wyraźnie nakłady gazet. Do tego był dla redakcji bardzo wygodny, nie wymagał własnych inwestycji. Talenty fotografów i era, w której dobre zdjęcie mogło zgasić lub wywołać wojnę, ruszyć z posad bryłę świata, zmusić rządy do działania dały efekt rezonansu, który wyniósł Agencję Magnum na szczyty.
Chłopaki i dziewczyny z Magnum reprezentują naprawdę bardzo różne style i najróżniejsze są ich historie trafienia do agencji. Najciekawsza chyba outsidera Koudelki, uciekiniera z Czechosłowacji z 1968 roku, który dostał się do Magnum niejako incognito, jako „P.P.” (Prague Photographer), żeby go bezpieka nie capnęła. Już się o tym kiedyś pisało LINK. Magnum ukształtowało setki, jeśli nie tysiące fotografów. Wgniotło też i moją konserwę. Sprawiło, że trochę inaczej patrzę na życie.
W sporym stopniu Magnum wpłynęło na losy świata fotograficznego, postrzeganie fotoreportażu i twórców, wykształciło hektary naśladowców, a nawet kierunki w fotografii. Fotografia humanistyczna i choćby takie dzisiejsze streetphoto, na przykład – Magnum ich ojcem i matką. No i dlatego tacy kultowi. Przenajkultowniejsi. Byli po prostu w wielu dziedzinach pierwsi. W dawnych czasach złotej ery fotografii Magnum była czymś w rodzaju dzisiejszego CNN skrzyżowanego z Youtubem, cytowana, przedrukowywana, wydawana na całym świecie, także za żelazną kurtyną i w krajach wielce egzotycznych. Rządziła. Te dawne czasy wydają mi się pociągające. Dlatego chętnie kontempluję, zgłębiam, cofam się w przeszłość. Może nawet gonię w piętkę. Ale jakie to przyjemnie!
Teraz fotografia już coraz mniej rządzi. Bo w ogóle fotografia coraz mniej jest źródłem wiedzy, a coraz bardziej rozrywką czczą i dziedziną sztuki. A z drugiej strony jej powszechność powoduje jej banalność. Powoli i małym szpadelkiem dobra reporterska fotografia kopie sobie niszę. A może się mylę? Miejmy nadzieję, że się mylę.
Fabrykant

10 komentarzy:

  1. Ale ale... To jest wpis o fotografii, więc miał być na fotodinozie a nie jakiejś stronie gdzieś w czeluściach sieci...
    :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest wpis o fotografii, ale powtarzający i łączący część wątków z poprzednich wpisów bloga. Zapraszam do polubienia SNG Kultura, różni fajni tam piszą:
      http://sngkultura.pl/
      Jak Pan Szanowny niechętny, to za kilka dni mogę dołączyć resztę artykułu, specjalnie dla Pana. Fotodinoza jest niniejszym, oraz zgodnie z zapowiedzią, oprócz bloga także rodzajem zbiorczego hub'u, w którym gromadzę moje wszelkie publikacje. Także te na innych stronach.

      Usuń
    2. Dziękuję. Do SNG jakoś się przekonać nie mogę ;)

      Usuń
    3. oo super pomysl! jestem za tym zeby po czasie wszystkie artykuly byly tu w calosci, szczegolnie ze ta SNG kultura nawet nie wiadomo ile pozyje a potem wszystko przepadnie, a szkoda, a ja zreszta zwykle sobie czekam i czytam po kilka artykulow na raz :) nie musze byc na czasie :)

      Usuń
    4. Nie wim tylko, ile Google Blogger pożyje ;) .

      Usuń
    5. O, nie jestem osamotniony w czytaniu całych artykułów na SwoimUlubionymBlogu.
      Tzn blog Pana Fabrykanta, ale mój ulubiony.

      Usuń
    6. to trzeba robic backupy wlasnych artykulow rzecz jasna :)
      swoja droga teraz juz wiem czemu Fotodinoza tam zamula komputer, skoro wlascicielem serwisu Blogspot jest najwiekszy szpieg internetowy - Google, to nic dziwnego, no ale nie narzekam i sie przemeczam, bo warto ze wzgledu na bardzo fajnie napisane artykuly :)
      (jak sie czyta kazdy artykul z osobna to jest ok, ale ja to lubie sobie pootwierac wszystko co chce przeczytac w oddzielnych zakladkach i potem sobie czytac, tu sie tak nie da, bo otwarcie 4-5 artykulow konczy sie takim zamuleniem ze na kazde klikniecie czeka sie kilka sekund, a komputer nie taki wolny, bo 2 rdzeniowe Lenovo x60s)

      Usuń
    7. Dzięki za poparcie. Artykuły o fotografii będą już zawsze w całości na Fotodinozie. A nad literacko- krytycznymi się zastanowimy.

      Usuń
  2. Dobry tekst - warto pamiętać o Magnum, chociaż przecież teraz rządzi wszędzie fotografia nieco innego kalibru. Chętnie przeczytałbym o tym, jak ciężar kulturowy przeniósł się z fotografii reportażowej i społecznej na rzecz fotografii związanej z błahą dziedziną fashion, która próbuje imitować powagę dawnej fotografii. Sam zajmuję się raczej fotografią komercyjną, ale pasja rozpoczęła się od czegoś zupełnie innego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę polecić jedynie swój felieton o selfies:
      https://fotodinoza.blogspot.com/2015/02/selfie-jako-nowa-swiecka-tradycja.html

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.