piątek, 26 stycznia 2018

Meksykańska walizka.



Tym razem krótki niecenzuralny niecenzurowany felieton gościnny legendarnego Wója Fotodinozy. Wój Lech Trzęsowski, filmowiec (był operatorem Kieślowskiego), fotograf zamiłowany i zawodowy, a przy tym kombatant - przemycił na Zachód (do Radia Wolna Europa) jedyny film z tzw. "Wypadków Grudniowych 1970", który nakręcił był na wybrzeżu jako operator telewizji. Przy okazji zdecydował się na dodzisiejszą emigrację i został redaktorem RWE. Mam nadzieję że kiedyś jeszcze napisze jakąś autobiografię. Tym razem o znalezisku z hiszpańskiej wojny domowej:

Fabrykant był niedawno fotografując w zapadłej Hiszpanii ale nie odkrył, tak jak ja, "Meksykańskiej Walizki" . Z negatywami Roberta Capy oraz jego damy serca Gerdy Taro (jak wielu Żydów wybrała sobie udane nazwisko, pasujące zarówno do rzeki portugalskiej jak i włoskiej Taro, którą mijam wiele razy udając się do prowincji La Specja). Oboje fotografowali hiszpańską wojnę domową (1936-39) - ale czy po właściwej stronie? Historia im wybaczyła bo zginęli marnie a nawet bohatersko, choć przy(wy)padkowo.

4500 negatywów! Uważanych za zaginione w owej wojnie. A w zeszłym roku wystawione w hiszpańskiej Kordobie w ramach Biennale Fotograficznego. Organizatorzy chcą te historyczne zbiory udostępnić szerszej publiczności:

The Mexican Suitcase is available for tour. If you are interested in hosting the exhibition at your museum, or to reserve a slot on a tour, please contact us at travelingexhibitions@icp.org or 212.857.9738.

Exhibition Specs
Content: 100 contact sheets, 70 framed photographs, 60 periodicals, 2 films

Approximate running length: 300 feet/90 metrów

Jeśli dobrze pamiętam do Fabrykant ma do dyspozycji te 90 metrów bieżących - jak nie na Julianowie to na Mazurach. Więc niech coś wystawnie zaaranżuje. Nie może być wszak gorszy niż węgierskie bratanki, które w roku 2016 wystawiły tę "Hiszpańską Walizkę" w Budapeszcie na specjalnej Exhibition.



Ale ad rem czyli do spółki (nie mylić ze spółkowaniem) Gerda - Capa.
Taro wzięła sobie za bardzo do serca maksymę swego abszytfikanta Capy - "Jeśli twe zdjęcia nie są wystarczająco dobre to znaczy nie byłaś wystarczająco blisko do fotografowanego motywu" - zbliżyła się do przyjaznego czołgu a ten ją przejechał, na plasterek, jak w "Skórze" Curzio Malapartego. A gdyby słuchała uważnie Capy, to powinna się zająć czymś bardzo bliskim , np. foto- endoskopią (np. przewodu pokarmowego) - dużo bezpieczniejsze niż fotoreporterstwo na wojnie domowej. Gerda, jak to kobieta, bardziej ulegała dyktatom mody - fotografowała Leicą, nie nadającą się do endoskopowej fotografii z bliska a nawet wewnątrz. Co można zobaczyć przez ten głupi wizjerek klasycznej Leici? Nawet paralaksy nie wyrówna (ważnej do fotografii z bliska) a już na pewno nie pokaże nadjeżdżającego czołgu. Jej mistrz i kochanek Capa zdecydował się na nowocześniejszego bo lustrzanego Contaxa 2, którego nawet ja miałem w rękach (nie mówiąc o sowieckiej FEDowej podróbce/plagiacie, którą też fotografowałem za /bardzo/ młodu.) Używałem też tego samego filmu negatywowego "Isopan F" , może nawet przedatowanego po tych wszystkich wojnach.




A teraz trochę komparatystyki - 3 fotografów – Capa, Taro i Chim (David Seymour) zrobiło (do tej walizki) 4500 negatywów. International Center of Photography na swym portalu publikuje 4 zdjęcia z których jedno to "selfie" fotografów - Capy i Taro. A gdzie zdjęcie czołgu , który rozpłaszczył Taro (nie mylić z rzekami w Portugalii i Emilii Romanii)? Nie postarał się pan Capa ani nawet Chim (that's why I do not like Him). Malaparte zajął się dogłębniej rozpłaszczonym przez amerykański czołg biedakiem - opisał jak jego skórę włożono do ciepłej wody aby napęczniała i przybrała bardziej ludzki ("human touch") pozór czy wygląd, a nie wyglądała jak rozjechana na drodze żaba. 

A więc z 4500 negatywów ogląda się trzy zdjęcia - (photographic) success-ratio 1:1500! (tu przypominam felieton Fabrykanta o miliardach zrobionych nieudanych zdjęć, których nikt nigdy nie oglądał).









tekst i rysunek:
Lech Lechosław Trzęsowski Tresowski


 
P.S.
Dodam tu swoje P.S., bo jak wiecie lubię dodawać P.S. do wszystkiego. Także do Wója.
Jak zauważam meksykańska walizka zyskała już swój skrót - nazywają ją Mexicase.
Jak też zauważam - dwójka z wymienionej trójki miała polsko - żydowskie korzenie (Chim i Taro).

Sławni Robert Capa (Endré Ernő Friedmann) i Gerda Taro (Gerta Pohorylle) poznali się w Paryżu w 1934 roku. On był na początku kariery fotograficznej, a ona została jego agentką. To podobno był jej pomysł, żeby przybrać pseudonimy, pod którymi sprzedawali zdjęcia agencji Alliance Photo i przede wszystkim komunistycznej, czy też komunizującej francuskiej gazecie reporterskiej "Vu". Co ciekawe przez pewien czas kariery Roberta Capy i André Friedmana rozwijały się równolegle. Swoim pseudonimem Capa pozował na Amerykanina, co robiło spore wrażenie na przedwojennych Paryżanach zarażonych jazzem i dekadencją zza oceanu. Jak mówił Capa w wywiadzie: "Potem wymyśliłem, że Bob Capa będzie tym sławnym amerykańskim fotografem, który przyjechał do Europy, nie chcąc zanudzać francuskich redaktorów, że za mało płacą... Tak więc pojawiałem się ze swoja małą Leiką, robiłem parę zdjęć, na których pisałem Bob Capa, i sprzedawałem je za podwójną cenę".
Capa, Taro, Chim (Szymin), wraz z innymi znanymi nazwiskami, stanowili samo sedno przedwojennej lewicowej śmietanki towarzyskiej Francji.
Wszyscy troje wzięli udział w hiszpańskiej wojnie domowej po stronie Republikanów, silnie wspieranych przez anarchistów, komunistów i wywiad ZSRR- pisało się o tym przy okazji wpisu o Dawidzie Chimie- LINK. Robili fotoreportaże i kręcili filmy. Związek Capy i Taro rozpadł się w tym czasie.

Ostatnio pojawiają się głosy LINK, że spora część zdjęć Capy była w rzeczywistości zdjęciami Gerdy Taro, tylko że Capa słowem o tym nie wspominał. Nie pierwszy to i nie ostatni raz, kiedy jedno z duetu zostaje zapomniane, a drugie robi karierę - przypomina się casus Stiega Larssona, na przykład.

Gerda Taro zginęła podczas Bitwy o Brunete pod Madrytem w lipcu 1937 roku, rozjechana nieszczęśliwie w samochodzie przez własny czołg strony republikańskiej. Capa zadedykował jej swój pierwszy amerykański album fotograficzny "Death in the Making". Rodzina Gerdy Taro oskarżała jednak sławnego fotografa o jej śmierć- bracia Gerdy pobili Capę po jego powrocie do Paryża.

Meksykańska walizka została w 1939 roku w paryskim studiu Roberta Capy, kiedy ten opuszczał Europę. Do końca życia był przekonany, że walizka zaginęła bezpowrotnie. Dostała się ona jednak niewiadomym sposobem w ręce ambasadora meksykańskiego przy rządzie Vichy. Odnalazła się po drugiej stronie oceanu w 2007 roku. 53 lata po śmierci Capy na wojnie w Indochinach.

P.S. II
W latach 90-tych w Niemczech był produkowany samochód Volkswagen Taro. W tym wypadku także był to pseudonim. Była to Toyota Hilux ze znaczkiem Volkswagena. 
"Historia lubi się powtarzać, raz jako tragedia, drugi raz jako farsa..." Karol Marks.

Fabrykant

2 komentarze:

  1. Donoszę, że rysunek nieuważnego czołgu zerżnąłem od Fabrykanta i odwróciłem w prawo (bom prawicowiec prawy) aby było trudniej wykryć ale za to łatwiej przewalcować panią Pohorylle.

    OdpowiedzUsuń
  2. Donoszę, że rysunek nieuważnego czołgu zerżnąłem od Fabrykanta i odwróciłem w prawo (bom prawicowiec prawy) aby było trudniej wykryć ale za to łatwiej przewalcować panią Pohorylle.

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.