środa, 14 września 2016

Postęp

A teraz znajdziemy ideę(...). Edek?
- Postęp, proszę pana.

- Jak to należy rozumieć?
- No, w ogóle postęp.
- Ale jaki postęp?
- Postępowy. Do przodu.

- Znaczy się... naprzód?
- Tak jest. Przodem do przodu.
- A tył?
- Tył też do przodu.
- Ale wtedy przód będzie z tyłu?
- Zależy, jak patrzeć. Jak od tyłu do przodu, to wtedy przód będzie z przodu, choć do tyłu.
- To jakieś mętne.
- Ale postępowe, proszę pana.

         Słąwomir Mrożek „Tango”




Czym byłbym, jako bloger, gdyby nie istniał internet? Nikim oczywiście. Cała udawana erudycja, polegająca na wyszukiwaniu w sieci ciekawych informacji musiałaby być zastąpiona jakimś szperaniem w encyklopediach PWN i po bibliotekach. A i to nie dawałoby efektu w przypadku popkultury, która na ogół nie trafia do encyklopedii, no chyba że pisze je Wiesław Weiss, znaczy się do specjalistycznych.

Nie mógłbym także publikować, bo bez internetu nie byłoby medium, które umożliwia swobodne bajdurzenie na różne tematy i jeszcze docieranie do czytelników.

Dziękuję ci zatem, internecie.

Ciekawe jest, czy dzięki internetowi objawiło się więcej domorosłej twórczości? Tj. czy samo medium sprowokowało dużą ilość osób do tworzenia? Tych osób, które bez owego medium siedziałyby cicho i nie pomyślałyby o jakiejkolwiek ekspansji własnego działania? Na pewno. No jasne że tak. Ja też jestem przykładem.

Znów przypomina mi się napisany przez Krzysztofa Gol'a ilustrowany (bogato) „Poradnik dla młodego gitarulka”. Zacytuję z pamięci:

Jak grać na gitarze? Poradnik.

1. Kup lub pożycz gitarę.
2. Naciągnij struny- tam są takie kołeczki
3. Podłącz gitarę do wzmacniacza
4. Włącz wzmacniacz i przekręć gałkę do końca w prawo
5. Palcami przebieraj po strunach.

Prawda, jakie to proste?

Właśnie.

Troszkę ogarnęło mnie zniechęcenie do fotografii. I wydało mi się, że Fotodinoza stała się strasznie schematyczna. Za bardzo chyba stała się szablonem, w który wpisuję się pracowicie, kiedy tylko mam trochę czasu.

Czas biegnie, ma tempo szalone
walczę żeby wyrwać mu moment
I fakt że kawałek mu chlasnę czasem
Siadam na ławce, czytam prasę.
(cytat)

I do tego ta Fotodinoza stała się takim produktem, jakich wiele. Pomimo że stała się tym, czym stać się miała w założeniu- tj rodzajem gazety z artykułami na różne okołofotograficzne tematy. Ale jakoś uszło mojej uwadze, że kto chce- znajdzie w tym klimacie rzeczy bardziej dopracowane i pewnie atrakcyjniejsze.

Kto chce o fotografii, sprzęcie i podróżach czytać- ten może wleźć przecie i na Fotoblogię i na Fotopolis. Profil całkiem podobny, tylko oni w kilka, czy kilkanaście osób tworzą jakiś profesjonalny i wypasiony portal, podczas gdy ja tu samotnie dziergam jakieś biedne teksty, od czasu do czasu kradnąc zdjęcia z internetu, w powołaniu na Prawo Cytatu i krytycznej analizy.

Ogólnie- Boom, krach... a my tu mierzymy poziom gówna w Wiśle. (cytat)

Może to kryzys wieku średniego.

A może starczego.

Z drugiej strony zniechęciłem się do fotografii jako takiej. I przez długą chwilę zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem nie powiedziano już w niej wszystkiego.

Czy przypadkiem medium to nie wyczerpało już wszystkich dostępnych możliwości. Czy nie stanęło w jakiejś stagnacji, w której drepcze w miejscu.

Tak mi jakoś przyszło do głowy.

Czy da się nie stać w miejscu? Czy są jeszcze nieprzebyte drogi, którymi twórca fotografii może pójść?

I zwłaszcza wszystkie te retoryczne pytania nasuwają się w kontekście ilości zdjęć i ilości fotografów, jaka chodzi dzisiaj po świecie. Wydaje się niemożliwym, żeby taka milionowa ilość kadrów nie powielała się, i nie kręciła się w kółko.

W ostatnim wpisie o Bułgarii, dążąc do większej zwięzłości tekstu nie sprzedałem jednej anegdoty, która jak raz pasuje do tematu.

Płynąc przyjemnie łodzią wycieczkową po rezerwacie rzeki Ropotamo oprócz oglądania dziczy i słuchania przewodnika, który objaśniał nam uroki przyrody, mieliśmy zapewnioną jeszcze jedną zupełnie darmową rozrywkę. Była nią wystylizowana Bułgarka w szpilkach, lat około 18-tu, która jako jedyna nie wsłuchiwała się w wykład o gatunkach inwazyjnych i endemicznych, tylko przez bite czterdzieści pięć minut wycieczki ANI NA CHWILĘ nie przerwała robienia sobie selfie za pomocą smartfona na kijku, strojąc zalotne miny i dzióbki do obiektywu. Prawie udusiliśmy się ze śmiechu.

Już kiedyś pisałem o selfie jako o elemencie kultury. Uznałem wtedy selfie za nawyk, rodzaj zwyczaju. Tutaj jednak zahaczało to o przykrą chorobę, nie zważającą na odbiór otoczenia.

Niemniej dziewczyna ta strzeliła podczas swojej namiętnej sesji jakieś dwieście czy trzysta autoportretów.

Czy wobec tej masy, tej niezmierzonej fali zdjęciowego tsunami jakie zalewa świat, możliwe jest jeszcze, ze ktoś popycha fotografię do przodu?

Wydawało mi się że nie.

Ale jednak.

Z marazmu i zwątpienia wyrwały mnie dwa konkursy, a w nich dwa zdjęcia. Oba znalazłem na Fotoblogii.

Pierwszy to Leica Street Photo 2016. Konkurs dla fotografów rzeczywistości nieprestiżowej, niecelebryckiej, podpatrzonej z życia.

Sam konkurs, czy raczej jego efekty w postaci zdjęć laureatów, stał według mnie na bardzo wysokim, wybijającym się poziomie.

Przede wszystkim, co najmniej kilka ze zdjęć nagrodzonych wyróżnia się swoistą odwagą, wręcz drapieżnością, wręcz dzikością chwytającą za serce. I to pomimo tego, że nie są to zdjęcia jakoś straszliwie wycyzelowane, czy wypracowane, wykoncypowane. Na ogół proste w formie kadry, których podstawowym atutem jest niebanalna i wyrazista kompozycja i kolorystyka- uderzająca po oczach.

Okazuje się, że można jednak walić z grubej rury, pomimo tego, że nie robi się wielkiej rewolucji, a tylko wymyśli patent, sposób na pokazanie świata z niespodziewanej strony. Gdy ma się oko i odwagę.


Fot. Karol Szymkowiak. Laureat Leica Street Photo 2016. Świetne. Niby proste zdjęcie, ale dzikość kadrowania, dynamika (jakby zatrzymanie w ruchu), sposób ujęcia, ostra kolorystyka czynią tą fotografię wyjątkową. Tu jest jakieś samo życie. Zwykłe, acz piękne.




Fot. Alicja Kozak. Laureatka Leica Street Photo 2016. Genialne zdjęcie, godne najlepszych tradycji Viktora Kolářa, czy w ogóle czesko- słowackiej tradycji fotografii ironiczno absurdalnej. Właściwie nie wiadomo jak mogło być zrobione. To znaczy- niby wiadomo, ale wydaje się to zbyt nierzeczywiste. Jak sen.

Wysoki poziom wybranych zwycięzców i charakter tych zdjęć jest oczywiście także zasługą tych co je wybierają, czyli jury konkursowego, w którym byli między innymi i Chris Niedenthal i Stefano de Luigi i i Beata Łyżwa- Sokół (fotoedytorka „Dużego Formatu”).

Wydaje mi się, że estetyka konkursów fotograficznych, ogólnie rzecz biorąc- zmienia się. Nagradzana jest właśnie odwaga i zdjęcia takie, jakie jeszcze dziesięć lat temu przepadłyby w konkursach tego typu- bliskie abstrakcji i zatrącające absurdem, czy wręcz jakąś anarchią.

Jest moc, jest moc, proszę Państwa!

Najbardziej podoba mi się zdjęcie pani Moniki Krzyszkowskiej. O jej poziomie świadczy to, że aż dwa jej zdjęcia zostały wybrane do finałowej dziesiątki z 4000 nadesłanych na konkurs. Jest już wcześniejszą laureatką konkursu Polska Ulicznie 2016, członkinią stowarzyszenia fotografów Un-Posed, a z wykształcenia- romanistką.

Fot. Monika Krzyszkowska, laureatka Leica Street Photo 2016.

To zdjęcie- to jakiś kolorystyczny i kompozycyjny szał. Pomimo tego że zawiera ledwo kilka elementów. Niemniej ujęcie trzech planów, skojarzenia jakie te plany niosą, jakaś intryga, czy zagadka która jest w tym kadrze sprawia że nie chce ulecieć z pamięci. Miejsce? Czas? Akcja? Ujęcie?

Zagadka.

Jest w tym zdjęciu nieoznaczoność i absurd. I energetyczny kolor.

Może jednak zbyt słabą wiarę pokładałem w fotografii.

Utwierdza mnie w tym ostatecznie zdjęcie z konkursu Wildlife Photographer of the Year 2016.
Ten konkurs, to w ogóle jest temat na osobny wpis. Jakieś dziesięć lat temu ukradłem Gryce z biblioteczki album Wildlife Photographer of the Year 1999. Znaczy się pożyczyłem i nie oddałem.

Od tego czasu jestem fanem tego konkursu. Bo pomimo kategorii „The World in Our Hands” przedstawiającej na ogół dewastację środowiska, jest to konkurs o niesamowicie pozytywnym i przyjemnym przekazie.

A ja i tak już jestem wesołym pesymistą, który na ogół wymyśla sobie jakieś problemy. Na przykład- czy jest postęp w fotografii. Konkurs Wildlife Photographer of the Year działa na mnie bardzo kojąco.

Oglądając od 1999 roku różne kolejne edycje widać jak zmienia się fotografia przyrody. Niektóre rzeczy i pomysły pozostają oczywiście takie same i czasem nawet kopiują się wzajemnie w ramach tegoż konkursu, tj. jury nagradza podobne zdjęcia jakie zostały już w poprzednich latach nagrodzone. Nie szkodzi. Postęp jest w odwadze i pomysłach. I w możliwościach realizacji.

Rozwój sprzętu fotograficznego pozwala zrealizować różne szalone koncepty, które być może dałoby się zrealizować i bardziej archaicznymi metodami, ale jednak znacznie zmniejsza ów rozwój wysiłek i ryzyko fotografów, a tym samym skłania do eksperymentowania.

Moim the best of jest zdjęcie Norwega- Auduna Rikardsena.
To nie jest jedno zdjęcie. To są dwa świetne zdjęcia w jednym!

Fot. Audun Rikardson, finalista Wildlife Photographer of the Year 2016. 


Zaprawdę, powiadam wam- jeszcze dziesięć lat temu powyższe zdjęcie, podzielone na pół, mogłoby startować w konkursie Wildlife Photographer of the Year jako dwa osobne zgłoszenia. Połączone w jednym ujęciu- stanowią majstersztyk, zarówno techniczny jak i kompozycyjny. Ratunku! Ile roboty, przygotowań i siedzenia w zimnej wodzie wymagała ta fotka!

Wlazłem na stronę pana Rikardsena. Naprawdę, nieźle ten pan trenował, zanim zrobił tą fantastyczną fotę. Zdaje się że woda o temperaturze 0 stopni mu niestraszna. (Niesamowite są też robione przez niego SPOD WODY zdjęcia drapieżnych ptaków. Tego jeszcze nie było). Gorąco polecam:


Zatem finalnie- jeszcze fotografia żyje. Zatem huśtawka emocji- od depresji do euforii.

Jak to zwykle.



Fabrykant
w zmiennych nastrojach.



Źródła i żródełka:



Dużo fantastycznych zdjęć street-fotowych:

Profil fejsowy o konkursie:





9 komentarzy:

  1. Serdecznie Cię pozdrawiam, mój drogi przyjacielu.

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo fajne kolorowe zdjecia, a to z lajba to juz wogole rewelacja!

    nie idzcie ta droga Fabrykancie - nie "dąż do większej zwięzłości tekstu" bo wlasnie Twoje dygresje sa swietne, czesto nawet fajniejsze od glownego tematu :)
    a skoro ta dziewczyna sie tyle czasu fotografowala to bylo chociaz zrobic jej zdjecie, a tu nic, i plazy nudystow tez nie bylo... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dało się za bardzo zrobić zdjęcia- zbyt blisko siedzieliśmy. Następnym razem damy panoramę plaży nudystów. Byle tylko trochę nudystek też tam było.

      Usuń
    2. też bym chciał zobaczyć tę selfistkę - mogliście chociaż zapytać o jej profil i wrzucić linkę...

      Usuń
    3. Za bardzo nieśmiały jestem.
      Ale profil miała dobry.

      Usuń
    4. bez tego, reportaż uznaję za niepełny

      choć profil ma niezły

      Usuń
    5. A, skoro-ś Pan skomentował, Monsieur Hurgot, chciałbym Panu przykadzić, że masz Pan najbardziej inspirujący i wieloznaczny nick w całym łacińskoalfabetycznym internecie. Howgh.

      Usuń
    6. Niezmiernie dziękuję za przykadzenie - nick powstał na potrzeby bloga, którego ongiś linkowałem na automobilowni - siedzieliśmy we trzech i rzucaliśmy różne skojarzenia i związki frazelologiczne, które przyszły nam do głowy, tak powstał Hurgot Sztancy, Urtik Dioik (to od łacińskiej nazwy pokrzywy) i Ming Lee. Potem trochę trollowaliśmy wikipedię i wrzucaliśmy Hurgota na listę znanych demonów codziennie chyba przez kwartał, a cenzura nie nadążała z jego usuwaniem. Ale za to do tej pory sporo jest list demonów w otchłaniach internetów wciąż z Hurgotem. Aha, no a skoro był na liście no to parę osób sobie nick zapożyczyło. Np. Hurgot na filmwebie, to nie ja...

      Usuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.