środa, 1 stycznia 2014

EOS 650- Pradziadek (spóżniony test- tylko dla maniaków)

(tekst zamieszczony wcześniej na www.canon-Board.info , ale od tego wszystko się zaczęło...)



Dawno dawno temu za siedmioma górami i trzema morzami żył- był koncern Canon. Miał się dobrze, produkując bardzo dobre aparaty manualne, choć profesjonaliści wybierali jednak częściej Nikona.

I nadszedł rok 1987-my. I Canon postanowił zrobić rewolucję. I zostawił zupełnie na lodzie wszystkich swoich dotychczasowych klientów- zmienił mocowanie bagnetowe, tak że wszystkie stare obiektywy nie pasowały już do nowych aparatów.

I powstał pierwszy Canon z autofokusem. I sprzedaż zaczęła rosnąć. I Canon zobaczył że to co zrobił było dobre.

Tako rzecze xsięga.

Z dzisiejszej perspektywy, kilkunastu już generacji lustrzanek EOS, ówczesny ruch marketingowy Canona wydaje się po połowie genialny, a po połowie kompletnym szaleństwem. Myślę że dzisiejsze molochy korporacyjne nie byłyby na tyle odważne. Nawet Olympus rezygnując z 4/3 na rzecz mikro 4/3 nie zerwał całkowicie nici łączącej te systemy. Oczywiście skala biznesu fotograficznego ówcześnie, w porównaniu do dziś, wyglądała na pewno inaczej.

Był to skok na główkę do basenu z niewiadomą ilością wody. Canon musiał mieć niezłą kamizelkę ratunkową skoro się na to zdecydował. I owszem- kamizelką był wymyślony od podstaw system oparty wyłącznie na elektronice, którego wszyscy do dziś (myślę że z zadowoleniem) używamy. Żadnych mechanicznych połączeń między aparatem a obiektywem, wszystko sterowane prądem z siedmiu styków na bagnecie. Tego wcześniej nie było. Konkurencja nie zrobiła tak drastycznego ruchu i w kilka lat po rewolucji na stadionach i wybiegach w Cannes zaczęły rządzić białe lufy Canona. Spodobało się.

Na początku był ON. Canon 650, pradziad i praszczur dzisiejszych 1Dx-ów i 5DMkIII. Nie był to bynajmniej model profesjonalny. Jesli miałbym go pozycjonować- był to odpowiednik mniej więcej średniej półki. Aparat w sam raz dla zaawansowanego amatora- przedstawiciela akurat tego „targetu” który żywi się nowościami i ma ambicje pilnie śledzić portale (ówcześnie były to miesięczniki) fotograficzne. To właśnie ten „target” rzucił się na 650-tkę i poniósł famę o wygodzie i łatwości użytkowania w społeczeństwo.


Premiera odbyła się w marcu 1987 roku. Były to czasy wybitnie przedinternetowe. Przekopując się przez zasoby sieci nie znalazłem żadnego testu tego aparatu w języku polskim. Nic dziwnego- myślę że nie pojawił się on nawet w drukowanych miesięcznikach fotograficznych, które akurat były w samym środku kryzysu zdychającej komuny. Niniejszym testowanie pierwszych EOSów przeszło Polsce kolo nosa. Tym artykułem postanowiłem wypełnić lukę.




Marzec 1987- powrót do przeszłości: Canon wypuścił wraz z najnowszym body oszałamiający zestaw czterech obiektywów, były to:

35-70/ 3,5-4,5

35-105/ 3,5-4,5 (zauważmy niezłą jasność obu standardów)

50/1,8 (I-wsza seria, metalowa, do dziś bardzo ceniona i droższa niż II)

100-300/5,6

Niby niewiele, ale dla amatorów wystarczyło; i tak swoje największe asy Canon trzymał w rękawie i wypuścił na ring przed, lub wraz z debiutem EOSa 1 (1989r.)- były to między innymi wiekopomne 200/1,8 L, 300/2,8L, 600/4L, 50/1,0 L, 85/1,2L, które pomogły wstrzelić Canona w rynek profesjonalny, gdy profesjonaliści mieli już w torbie 650-tkę, kupioną z ciekawości, żeby sprawdzić dlaczego ją tak chwalą.


Dlaczego?

Można sądzić że projektantom przyświecała idea prostoty i łatwości użytkowana. Aparat jest nieco bardziej kanciasty niż dzisiejsze cyfrówki, ale uchwyt na dłoń jest bardzo dobry, sprzęt leży w ręce tak jak trzeba. Canon przetrenował tą ergonomię kilka lat wcześniej na genialnym T90- protoplaście wszystkich dzisiejszych lustrzanek, nie tylko canonowskich.

Aparat sprawia wrażenie bardzo solidnego, nie do porównania np. z piórkowym Canonem 300v- jest jednym z najcięższych EOSów na film, waży 660 gram, zatem więcej niż wszystkie póżniejsze analogi ze średniej półki. Sprzęt jest też przyzwoitych rozmiarów- wysokość ma większą niż Canon 40D, co daje dużo miejsca na ułożenie dłoni.



Elementów sterowania jest na korpusie niewiele, w porównaniu do dzisiejszych D-SLR, a nawet w porównaniu do późniejszych lustrzanek na film- i są to elementy najważniejsze, bardzo nawiązujące do prostoty aparatów manualnych. Przy tym dla użytkownika dzisiejszych Canonów niezwykle przyjazne- wręcz familiarne. Olbrzymia większość zastosowanych w 650-tce sposobów sterowania jest obecna w dzisiejszych EOSach, 25 lat później.


Oczywiście z dzisiejszego punktu widzenia, gdy aparaty muszą również obsługiwać wszystkie parametry elementu rejestracji obrazu (matrycy), a wcześniej załatwiał to sam z siebie film (np. czułość, kolory) niemożliwa jest aż taka asceza.

650-tka dodatkowo wzmacnia wrażenie prostoty, ukrywając część funkcji za małymi drzwiczkami z tyłu- są to tryby autofokusa, ręczne ustawianie czułości filmu, zdjęcia seryjne i samowyzwalacz, wymuszanie zwinięcia filmu do kasety i kontrola stanu baterii.



Góra aparatu daje dostęp do wszystkich najważniejszych funkcji- takie samo jak dzisiejsze kółko wyboru trybów jest w EOSie 650 umieszczone pionowo na krawędzi tylnej ścianki- zawiera zaledwie trzy tryby fotografowania- w czym przypomina dzisiejsze aparaty profesjonalne.

Tryby to: zielony prostokąt „automatyczny”, funkcja „A” bez dźwięku, w której możemy wybierać tryby fotografowania P, Av, Tv, M i Depth (kontrolowana głębia ostrości), oraz tryb „ A z dźwiękiem”, uaktywniający bipanie przy nastawianiu ostrości.

Zmiany pomiędzy P, Av, Tv itd dokonujemy naciskając przycisk „Mode” na górnej ściance i kręcąc pokrętłem. Proste i skuteczne. W ten sam sposób zmieniane są wszelkie parametry obsługiwane klawiszami.

Ponieważ 650-tka nie ma tylnego pokrętła, (zastosowanego po raz pierwszy w EOSie 1) zmiany ekspozycji dokonujemy przyciskiem „Exp. Comp.” i przednim pokrętłem, w czym aparat przypomina dzisiejsze amatorskie EOSy.

650 pozbawiony jest wszelkich wodotrysków, a ma wszystkie funkcje potrzebne świadomemu fotografowi. Autofokus ma jedynie dwa tryby działania- One Shot i AI Servo (które używa większość fotografów), nie zastosowano w nim jeszcze automatycznego trybu AI Focus (którego nie lubię, czy ktoś lubi?), choć, co ciekawe- przewidziano na niego miejsce na wyświetlaczu. Sam wyświetlacz jest znacznie lepiej czytelny niż w dzisiejszych cyfrówkach, bo nie musi pokazywać wszelkich balansów bieli czy też czułości.



Przygotowując aparat do działania musimy założyć film i włożyć nową baterię. Obydwie te czynności mogą sprawić małe podniesienie brwi nawet u osób mających do czynienia z trochę nowszymi analogowymi EOSami. Tylna pokrywa ma oprócz zwykłego hebelka do otwierania dodatkowy przycisk blokady, który zapobiega przypadkowemu otworzeniu się pokrywy. Ponieważ raz w życiu zdarzyło mi się niechciane otworzenie pokrywy przy wkładaniu aparatu do torby- doceniam ten prosty patent i żałuję że nie stosowano go także w późniejszych modelach.


Pod tylną pokrywą znajduje się sporo metalowych elementów- m. in. prowadnice do filmu- które w następnych modelach z tej półki były już z plastku.

Teraz bateria. Żeby ją zmienić nie otwieramy jak zwykle małych drzwiczek od spodu aparatu- musimy wykręcić (np. końcem łyżeczki) śrubę mocującą na prawym boku EOSa umożliwiającą zdjęcie całego uchwytu na prawą rękę. Na jego spodzie jest komora baterii 2CR5.


Pomiar światła jest dokonywany na dwa sposoby: za pomocą 6-cio polowej matrycy (jest zatem dość nieskomplikowany- jednak doskonale nadaje się do obsługi filmów), lub punktowy 6,5%- to ostatnie realizowane w bardzo prosty sposób- pojedynczym naciśnięciem pamięci pomiaru światła. Jeżeli chcemy żeby pomiar był zapamiętany trzeba przycisk przytrzymać.

Pierwszy EOS nie oferuje niestety możliwości przesunięcia programu P- tj. zmiany pary parametrów czasu i przesłony bez zmiany poziomu naświetlenia. Pomiar i nastawy dokonywane przez aparat w trybie P są niezmienialne, można jedynie skorygować ekspozycję. Jeżeli ktoś chce się pobawić przesłoną i czasem- do dyspozycji są pozostałe tryby Av, Tv i M.


Canon 650 ma jedną, bardzo istotną różnicę w porównaniu do dzisiejszych cyfrówek. To wizjer. Osoby użytkujące amatorskie, trzycyfrowe Canony zdziwią się zaglądając w okienko- jego rozmiar i jasność jest niespotykana. Niespotykana dosłownie- to wizjer O NAJWIĘKSZYM STOPNIU POWIĘKSZENIA ZE WSZYSTKICH PEŁNOKLATKOWYCH EOSów! Powiększenie wynosi otóż 0,8x. Możecie sprawdzić- nawet 1ds nie ma takiego. Daje to genialne wprost wrażenie kontroli nad ustawieniem ostrości i jest wprost stworzone do manualnego ostrzenia. Tutaj wszyscy wielbiciele manualnych szkieł M42 doznają niestety zawodu- w przeciwieństwie do późniejszych Canonów 650-tka nie mierzy światła z obiektywami manualnymi- tj. mierzy, ale błędnie- czekają nas więc manualne manewry przesłoną i czasem.







Mimo ostrych kontrastów w pełnym słońcu pomiar światła jest bardzo celny. Obiektyw 85/1,8 USM, f/2,2.
Tutaj manualne parametry z manualnym M42 SMC Tokina 135/2,8 f/4, 1/60s.
W wizjerze wyświetlane są podstawowe informacje- oprócz czasu i przesłony aparat sygnalizuje jeszcze tryb M (żeby dać do zrozumienia że pomiar światła należy tu do fotografa, a nie do aparatu), oraz symbolem „+/-” że ustawione jest kompensowanie ekspozycji.
Dla obsługi przesłony w trybie M stworzono w EOSie 650 specjalny przycisk z przodu aparatu- dzisiaj funkcję tą w amatorskich Canonach spełnia klawisz kompensacji „+/-”. Ponieważ 650-tka nie ma w wizjerze dzisiejszej drabinki przesunięcia ekspozycji, informację o prześwietleniu lub niedoświetleniu podaje w inny, sprytny sposób- gdy wciskamy klawisz „M” żeby zmienić przesłonę w wizjerze zamiast wartości czasu pojawiają się literki: CL, OP lub oo. „CL” to „Close” - przymknij przesłonę dla prawidłowej ekspozycji, „OP” to „Open”, a „oo” to optymalne ustawienie.
Wypuszczony dwa miesiące po naszym pradziadku niemal bliźniaczy EOS 620 aspirował do wyższej półki i miał już przesuwalny program, a także wielokrotne naświetlanie klatki i szybszą migawkę. W 650 osiągi migawki nie są zbyt imponujące- najkrótszy czas to 1/2000 sekundy, najdłuższy to 30 sekund, czas synchronizacji z lampami to 1/125 sekundy. Brak czasu B (Bulb) obecnego we wszystkich późniejszych modelach Canona. Jak na czasy powstania był to mniej więcej standard dla amatorskiej półki aparatów.
Aparat dysponuje tylko jednym, centralnym punktem autofokusa i jest to punkt poziomy, reagujący na pionowe motywy. Dzisiejsze EOSy z chmurą punktów krzyżowych wydają się być hektar przed 650-tką. Niektórzy zapewne używają wszystkich tych punktów, ale nie znam takich zbyt wielu. Większość ustawia na stałe aktywny punkt centralny. W tym kontekście nasz pradziadek broni się całkiem nieźle. Zważywszy że był to jeden z pierwszych systemów autofokusa na rynku i canonowski debiut w tej materii- szacunek! 650-tka w realnym fotografowaniu nie odstaje od współczesnych modeli.
Najnowszym aparatem jaki użytkuję jest 40D, nie jest to więc ostatni krzyk techniki, ale może stanowić punkt odniesienia dla 25-cio letniej 650-tki.
Sprawność pojedynczego punktu EOSa 650 jest w normalnym świetle dziennym i strzelaniu na One Shot identyczna jak w 40D. W ciemnych warunkach oświetlenia (ISO 800, f/1,8 1/10sek) możliwości 650 mogę porównać do Canona 10D- czasem nie daje rady wyostrzyć. W ostrzeniu w mroku może pomóc przekręcenie aparatu do pionowego kadru żeby zmienić położenie poziomego punktu autofokusa w stosunku do celu.
Śledzenie ostrością nie ma teoretycznie dzisiejszego zaawansowania- nie jest to jeszcze „Predictive AI Servo AF”, czyli autofokus przewidujący z wyprzedzeniem ruch celu, na podstawie zmian ostatnich pomiarów. Predictive AI Servo zostało wprowadzone dwa lata później w Canonie EOS 600. W naszym praszczurze nie przeprowadzałem zbyt wielu testów- filmy niestety kosztują i do tego szybko się kończą- mogę jednak stwierdzić że w warunkach dziennego oświetlenia działa bez zarzutu. Możemy sobie tylko wyobrazić jaką rewelacją musiał być ten aparat dla jego pierwszych użytkowników, którzy do czasu jego powstania (i innych pierwszych AF konkurencji) musieli śledzić poruszające się obiekty ręcznym ostrzeniem.
50/1,8, f/2,0, AI Servo.
Nasz pradziad nie ma wbudowanej lampy błyskowej, co kojarzy się przyjemnie z aparatami profesjonalnymi. Metalowa stopka lampy jest gotowa do współpracy z każdą lampą błyskową Canona od modeli EZ po najnowsze EX-y, ale nie z każdą lampą niezależną- np. Nissin 622 obsługuje wyłącznie najnowszy E-TTL i nie chce współpracować z aparatami w trybie TTL (a więc starszymi niż Canon 50e- 1995 r.).
Na aparacie zachowała się nalepka kontroli jakości sprzed 25-ciu lat.
Podsumowanie:
Obcowanie z pradziadkiem EOSem daje wrażenie powrotu do esencji fotografowania- sprzęt nie przytłacza możliwościami ustawień i funkcjami typu wodotrysk- każe skupić się na najważniejszym. I robi swoje- tak jak trzeba. Zwłaszcza osoby lubiące działać w trybach Av, Tv i M znajdą w 650-tce przyjaciela. To EOS mający dzisiejszą filozofię sterowania, ale nawiązujący prostotą do aparatów manualnych. Ma wszystkie potrzebne udogodnienia jakich może potrzebować świadomy fotograf. Nie do przecenienia jest rewelacyjny, bardzo jasny i duży wizjer, sprawdzający się zarówno z autofokusem jak i w manualnym ostrzeniu. Generalnie to sama przyjemność- polecam ten powrót do przeszłości!

Najważniejsze zalety i wady EOSa 650:

- doskonały jasny i duży wizjer
- bardzo solidna budowa
- prostota użytkowania
- wszelkie potrzebne funkcje, brak wodotrysków.
- sprawne naświetlanie i autofokus
- dzisiejsza niska cena

- przeciętne parametry migawki
- jedno pokrętło sterujące (jak w amatorskich Canonach)
- niektórym może przeszkadzać brak lampy błyskowej

Na sam koniec chronologia aparatów analogowych na 25-cio lecie. Najlepszego, Canonie!:

1987 EOS 650 (półprofesjonalny)
1987 EOS 620 (półprofesjonalny)
1988 EOS 750 i 850 (amatorskie)
1989 EOS 600 (półprofesjonalny)
1989 EOS 1 (profesjonalny)
1989 EOS RT (semi pro?, półprzepuszczalne lustro, opóźnienie spustu 8 ms.)
1990 EOS 10 (półprofesjonalny)
1990 EOS 700 (amatorski)
1990 EOS 1000F (amatorski)
1991 EOS 100 (półprofesjonalny)
1991 EF-M (????, brak autofokusa)
1992 EOS 1000FN (amatorski)
1992 EOS 5 (pół/ profesjonalny)
1993 EOS 500 (amatorski)
1994 EOS 1N (profesjonalny)
1995 EOS 5000 (amatorski)
1995 EOS 1N RS (profesjonalny, 10 klatek/sek, opóźnienie 6 ms.)
1995 EOS 50e (półprofesjonalny)
1996 EOS 500N (amatorski)
1998 EOS 3 (pół/ profesjonalny)
1999 EOS 5000 (amatorski)
1999 EOS 300 (amatorski)
1999 EOS 1V (profesjonalny)
2000 EOS 30 i 33 (półprofesjonalny)
2001 EOS 3000N (amatorski)
2002 EOS 300V (amatorski)
2004 EOS 30V i 33V (półprofesjonalny)
2004 EOS 3000v (amatorski)
2004 EOS 300x (amatorski o parametrach półprofesjonalnych)

Tutaj ciekawe efekty obiektywu niepełnoklatkowego na pełnej klatce filmowej:
Obiektyw Sigma 30/1,4 EX DC, f/1,6

Obiektyw Sigma 30/1,4 EX DC, f/2,2

Biez wodki nie razbieriosz. Obiektyw Sigma 28/1,8 Aspherical, f/2,0. Zdjęcie przerobione do czerni bieli, podwyższony kontrast.
Wszystkie zamieszczone tu zdjęcia zrobione aparatem EOS 650 wykonałem na przeterminowanym o pół roku filmie Rossman ISO 100. Zadziwiająco dobrym! Z wyjątkiem zmniejszenia i minimalnego podostrzenia nie zostały przerobione, (oprócz „Beherovki”).
Na marginesie proszę uprzejmie traktować ten artykuł jako moją subiektywną opinię, a nie jako prawdy objawione.

Źródła:
Jarosław Brzeziński "Tradycyjny i cyfrowy Canon EOS System"

EOS Resources:
http://www.mir.com.my/rb/photography/hardwares/classics/eos/eoscamera/650/index.htm

Ken Rockwell:
http://www.kenrockwell.com/canon/film-bodies/eos620.htm


Fabrykant z
www.fabrykaslubow.pl

P.S.

Napisałem właśnie debiutancką książkę - klasyczny kryminał z czasów największej świetności Łodzi - "Tramwaj Tanfaniego". Premiera 18 listopada o godzinie 18.00, w księgarni PWN na Więckowskiego 13 w Łodzi (róg Zachodniej). Zapraszam.

Książka jest do kupienia w dobrych łódzkich księgarniach, oraz wysyłkowo tutaj: LINK





3 komentarze:

  1. Chociaż jestem Nikoniarzem, to jednak muszę przyznać ciekawy wpis. Będę musiał przeprosić się ze swoim Nikonem F70 na pewien czas ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z rzadka strzelam zdjęcia na filmie, ale nadal czuję, że jest w tym coś.

      Usuń
  2. świetny wpis! Właśnie wpadł mi w ręce ten model i opis na blogu! Dzięki!

    OdpowiedzUsuń

Drogi czytelniku! Pragnę ostrzec, że wredny portal blogowy na jakim piszę bardzo lubi zjadać bez ostrzeżenia wpisy czytelników podczas ich zamieszczania. BARDZO PROSZĘ PO NAPISANIU KOMENTARZA SKOPIOWAĆ GO i w razie czego wstawić ponownie, na pohybel Google Blogger. Fabrykant.