A może wojny nie były takie złe?
Zwłaszcza Pierwsza Światowa.
I Wojna pozostaje u nas poza głównym nurtem zainteresowania. Była, ale jakby nie u nas. Zupełnie słusznie, bo Polski wtedy nie było na mapach, jedynie Królestwo Polskie, Carstwo Polskoje, Priwislinskij Kraj, przyklejony do Rosji. Polska prawdziwa i jej odrodzenie były tylko w marzeniach przedwojennych pokoleń. A ponieważ I Wojna Światowa, konflikt mocarstw, pozwoliła wreszcie spełnić te marzenia, została niejako przykryta dążeniami niepodległościowymi i odzyskaniem Rzeczypospolitej. Z innej strony biorąc, z nadchodzącą I Wojną wiązano u nas znaczne NADZIEJE a nie obawy. Konflikt umożliwił odtworzenie w różnych postaciach polskich sił zbrojnych, choćby Legionów Piłsudskiego, czy Armii Hallera. Nastąpiły też liczne odpusty i koncesje polityczne na rzecz Polaków - każdy z krajów zaborczych chciał nas jakoś podkupić, choćby na pokaz.
Pierwsza Wojna, burzliwa na naszych terenach, choć spowodowała wykoszenie 14% ludności Polski i zniszczenie 30% majątku (bo wszystkie armie, zwłaszcza rosyjska, stosowały metodę spalonej ziemi) skończyła się dla nas szczęśliwie - mogliśmy po prostu poczuć się zwycięzcami. Wyniszczonymi, zbiedniałymi, ale zwycięzcami.
Dlatego do dzisiaj nie powstało u nas żadne "Muzeum I Wojny Światowej". Na razie jest tylko pomysł jego budowy w Krakowie.
Na Zachodzie widziano to zupełnie inaczej. Należy tu powiedzieć, że I Wojna po zachodniej stronie Europy była ZNACZNIE większą traumą niż Druga. Oczywiście nie dla Żydów, którzy po nastaniu hitleryzmu najpierw musieli emigrować, a potem byli wywożeni do obozów koncentracyjnych. Sęk w tym, że owe obozy akurat Niemcy postanowili budować tylko w Europie Wschodniej.
U nas zatem obydwie wojny mają niemal przeciwny status niż np we Francji, Austrii czy Belgii, a nawet w Wielkiej Brytanii.
Potwierdzają to suche liczby statystyk - w I Wojnie zginęło 3,2 miliona brytyjskich obywateli (wliczając kolonie), w II Wojnie - 450 tysięcy. Francja: w I Wojnie - 6,16 miliona zabitych, w II Wojnie - 600 tysięcy (również doliczając kraje kolonialne). Widać różnicę, prawda?
Tam, na Zachodzie przez kilka lat z kolei, dziesiątki, setki tysięcy młodych facetów ginęły masowo w okopach wojny pozycyjnej, każda rodzina wysłała do tych okopów jakiegoś syna, brata, czy krewnego. Tam Wojna Imperialna była wojną osobistą i dotykającą, okupioną wielkimi, niepotrzebnymi stratami i nie przynoszącą oczekiwanych rezultatów. Rozczarowaniem po prostu.
Francuski 87 Regiment w okopach pod Verdun, 1916. Autor nieznany. |
Nie wszyscy mogli brać udział w Wielkiej Wojnie bezpośrednio, ale wspomagali wysiłek wojenny swojego kraju, zachęcani rządową propagandą. Robili zdjęcia na przykład.
Horace Nicholls, miał w 1914 roku pod pięćdziesiątkę, nie kwalifikował się zatem na front. Wychował się w rodzinie fotograficznej, nauczył się robić zdjęcia od ojca. Pracował w młodości na wyspie Wight i w Yorkshire, potem wyjechał do brytyjskich kolonii - do Południowej Afryki, gdzie został dziennikarzem prasowym w Johanesburgu. Przesyłał stamtąd zdjęcia z Drugiej Wojny Burskiej do czasopisma w Anglii i nabierał doświadczenia. Wkrótce wrócił do macierzy i jako wolny strzelec zajął się fotografią kotletowo - towarzyską i współpracą z The Ilustrated London News, i The Tatler ("an ilustrated journal of society and the drama" istniejącym od 1903 roku do dziś). Fotografował damy i gentelmanów z towarzystwa, rauty dobroczynne, wyścigi konne w Goodwood, relacjonował plotki i spotkania. Pod tym względem Horace Nicholls był jednym z pionierów fotograficznej freelancerki, jednym z pierwszych fotografów, którzy utrzymywali się z tego rodzaju pracy
Lunch na Derby. Fot. Horace Nichols |
Derby, stadion główny, 1909. Fot. Horace Nicholls. |
W drodze na Derby. Fot. Horace Nicholls |
Był fotografem, który zilustrował książkę pierwszej brytyjskiej automobilistki wyścigowej - Dorothy Lewitt, wydaną w 1909 roku pod tytułem "The woman and the car" i będącą poradnikiem motoryzacyjnym dla kobiet. (jest to, doprawdy, niezły temat na osobny wpis, ale na wpis raczej dla automobilownia.pl)
Dorothy Lewitt demonstruje jak zalać gaźnik. Fot. Horace Nicholls. |
Gdy wybuchła I wojna miał 47 lat. Na front poszedł jego syn, a Nicholls prowadził nadal działalność wolnego strzelca gazetowego, zajmując się jednak, z racji czasów, poważniejszymi tematami reporterskimi. W 1917 roku nadeszła wieść o śmierci syna fotografa, być może w bitwach pod Arras i Verdun, bo Brytyjczycy ponosili tam gigantyczne straty. W tym samym czasie Horace W. Nicholls dostał angaż od nowopowstałego Ministerstwa Informacji na oficjalnego fotografa Home Front (zaplecza wojennego). Takich rządowo - wojennych fotografów zaangażowano szesnastu, między innymi George P. Lewisa (a także kobiety Christinę Broom i Olive Edis, może kiedyś napisze się o tych paniach wpis).
Nicholls rzucił się do robót fotograficznych, obrazujących wysiłek wojenny na tyłach. Ministerstwo informacji angażowało wszelkie środki, żeby pobudzić w społeczeństwie maksymalne zaangażowanie, zobrazować dobitniej sens wojny przeciw Niemcom i zwiększyć pobór do wojska.
Pracownica ładuje worki na South Metropolitan Gas Works Old Kent Road w Londynie, Fot. Horace Nicholls |
I wojna przeorała brytyjskie społeczeństwo, nieco może delikatniej, niż II Wojna w Środkowej i Wschodniej Europie, ale jednak wyraźnie. Wszyscy młodzi mężczyźni zostali wzięci w kamasze i poszli walczyć i ginąć masowo na Kontynencie, szybko zabrakło rąk do pracy w fabrykach broni, w przemyśle i wszelkich dziedzinach gospodarki.